niedziela, 11 października 2009

Ja pierdzielę, cholerni paparazzi.

Mimo, że to mój pierwszy wpis obędzie się bez obietnic w stylu: „będę pisał jak najczęściej” itp. Nie wspomnę ani słowem o czym dokładnie będę pisał. Głównie dlatego, że sam jeszcze tego nie wiem. Nigdy nie byłem dobry we wstępniakach więc i tego chyba czas zakończyć. Zatem krótko i na temat: zapraszam do lektury!

Dziś połączę się ze swoją patriotyczną częścią.

Będę zachowywał się jak na Polaka przystało.

Będę.. marudził.

Wielu z nas może powiedzieć, że nie trafili w swoje czasy. Jedni woleliby pewnie siać pożogę na średniowiecznych polach bitew i rozłupywać czaszki niewiernych zajebiście wielkimi toporami, inni pewnie woleliby pogrążyć się w rozpaczy nad kruchością ludzkich emocji a potem strzelić sobie w łeb (nienawidzę cię drogi Werterze, nienawidzę!) a jeszcze inni chcieliby stać się gangsterami i przemycać alkohol przez granice Kanady.

Jakkolwiek kusząca jest każda z tych wersji, no może oprócz Wertera (nawet się zastrzelić nie umiał ciota), mi bardziej by odpowiadało urodzić się w latach 30tych. W tamtych i odrobinę późniejszych czasach triumfy świecili najwięksi fotografowie, w tym wielki Robert Capa. To były czasy świetności, gdy zawód ten był kojarzony głownie z szarmanckimi i odrobinę szelmowskimi reporterami. Bez tego drugiego nie było możliwości uwiedzenia wielkich gwiazd Hollywoodu, które to uwodzenie zdawało się być wpisane w zawód (i ponownie na prowadzenie wysuwa się Robert Capa; Ingrid Bergman, z którą się związał to był kawał niezłej laski). Dzięki temu, że było ich naprawdę niewielu ich praca była czystą przyjemnością. Znali wszystkich.

Przykłady? Proszę bardzo:

Robert Capa (no co.. lubię gościa) znał m.in.: Ernesta Hemingwaya, Gary Coopera, Gene'a Kelly’ego i wielu innych.

A teraz? Czy byłoby możliwe spotkanie się w Paryskiej knajpce sam na sam z gwiazdą formatu Marleny Dietrich? Nie sądzę. Bardziej prawdopodobne byłoby oberwanie w buzię od ochroniarza i uczestnictwo w poniżającej scenie tańca na aparacie w wykonaniu owego goryla. I pozew do sądu. A po rozprawie, kolejny pozew i tak dalej.

Dziękuję wam panowie paparazzi. Jesteście zajebiści. Nie dość, że obdzieracie z szat i eksponujecie nago znane osobistości, to zrobiliście coś gorszego. Coś czego wam nie wybaczę nigdy.

W poszukiwaniu taniej sensacji obdarliście fotografię z całego romantyzmu.

Stokrotne dzięki. Szkoda, że nie wzięliście przykładu z Wertera.