poniedziałek, 11 października 2010

Umrzeć na 638 sposobów.

Do napisania tej notatki zainspirował mnie jeden news na pewnej stronce (celowo nie podaję źródeł). Ów wiadomość opisywała jak to przywódca Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (znani też pod nazwą: „Ci lewicowi terroryści, których zakładnicy zostali zabici przypadkiem.”) zginął w swojej bazie w środku dżungli. Victor Suarez, używający pseudonimu Mono Jojoy (nie skomentuję tego.. o nie), siedział sobie bezpiecznie w lesie poza zasięgiem satelitów i rozmyślał kogo by tu porwać, zlinczować i ewentualnie wypuścić (bo oni tacy mili terroryści byli), gdy pojawił się mały problem. Jojoy cierpiał na cukrzycę i przez nią tak opuchły mu stópki, że zamówił nowe specjalne buty. Zamówienie oczywiście przechwyciły kolumbijskie siły specjalne, naszpikowały buty elektroniką i zacierając dłonie wysłały biednemu Mono. Po zlokalizowaniu Jojoy’ego na miejsce wysłano 57 (!!!) samolotów i helikopterów, które zrzuciły na głowy terrorystów 50 bomb.





James Cameron nawet nakręcił o tym film.










W podobny sposób Amerykanie pozbyli się jednego z przywódców Talibów w Afganistanie. Ten biedny staruszek na wózku inwalidzkim musiał się zmierzyć z salwą rakiet z helikoptera bojowego. Te dwie akcje są jednymi z wielu przykładów politycznych zabójstw i skłoniły mnie one by pogrzebać głębiej. Wyniki grzebania zamieszczam poniżej: zacznę pierw od dwóch najbardziej nieudanych zamachów.

Na scenę wkracza Giuseppe Marco Fieschi, który żywił uzasadnioną urazę do króla Ludwika Filipa za wtrącenie na 10 lat do ciupy (żeby nie było – Giuseppe był maksymalnie winny: kradzieże i fałszerstwa były jego domeną). Urażona duma Giuseppego nie pozwalała mu pozostać bezczynnym i gdy nadarzyła się okazja postanowił zamordować króla. Zaczął od przemyślenia następującej kwestii: „jaki jest największy problem zabójców? Że zazwyczaj mają jeden strzał do dyspozycji.” Zatem dziarski Giuseppe postanowił ominąć ten problem przez… połączenie ze sobą 20 broni, myśląc sobie zapewne, że któraś musi trafić. Ustawiwszy swoją Diabelską Maszynę Siejącą Śmierć Na Zawołanie, wymierzył jej 20 luf w stronę króla i odpalił. Oczywiście trafił wszystkich, w tym siebie, oprócz króla i jego rodziny. Rannego Giuseppego znaleziono, wyleczono, osądzono i stracono na gilotynie utwierdzając nas w przekonaniu, że najlepiej mordować na bliski dystans, patrząc wrogu w oczy prawda?





Nawet z klocków lego można zbudować bardziej zabójczą broń.










Cóż.. nie. Przekonał się o tym Richard Lawrence. Kolesiowi nie spodobał się prezydent Stanów Zjednoczonych – Andrew Jackson, więc Richard postanowił go usunąć. Wiecie jaki był powód tej animozji? Richard twierdził, że jego ojciec zginął przez prezydenta i w niczym mu nie przeszkadzał fakt, że ojciec Lawrence’a nigdy nie był w USA i że faktyczna data śmierci ojca różniła się od tej podanej przez Richarda o 9 lat. Tak to bywa jak jest się malarzem i wdycha jakiś szajs. No ale wracając do sedna – pan Mszczący Się Malarz kupił dwa pistolce i przez tygodnie śledził poczynania prezydenta. Wreszcie nadarzyła się okazja i Lawrence ruszył w stronę prezydenta. W zwolnionym tempie wyciągnął pistolety, odciągnął młoteczek rewolwerów, wziął Jacksona na muszkę, wypalił i… chybił dwukrotnie (nie wiem czemu nie strzelał dalej… w końcu rewolwer ma 6 pocisków w komorze). I tu się zaczęły jego problemy: każdy by się zdenerwował, że się do niego strzela więc całkiem wkurzony prezydent ruszył do ataku i zaczął pałować swoją laską niedoszłego zabójcę. Potrzeba było pół tuzina ludzi by powstrzymać prezydenta. Lawrence spędził resztę życia w wariatkowie (no ale tak bywa jak się żąda pieniędzy od prezydenta po to by zostać królem Anglii).

Po tych nieudanych zamachach chcę wam przedstawić jeden udany, ale przy którym zabójcy się zdrowo namęczyli. Panie i panowie: oto prezydent Ekwadoru Gabriel Garcia Moreno znany też jako Stalowe-Jaja Moreno. Jego winą było wprowadzenie katolicyzmu jako religii dominującej i za to grupka zabójców chciała go dopaść. Stało się to przed katedrą w Quito. Uzbrojeni w maczety zabójcy opadli prezydenta niczym muchy świeżą kupę i zaczęli go rąbać. Rozcięli mu gardło, ugodzili w czaszkę, przebili się do mózgu, odcięli mu lewą rękę i prawą dłoń… a koleś dalej stał i rzucał gniewne spojrzenie a w tle prawdopodobnie leciał utwór z „300tu” (SZNUREK). Zdumieni napastnicy szybko się otrząsnęli i zaczęli strzelać – 6 strzałów utkwiło w jego klatce piersiowej. Po tym i po łącznej liczbie 14 cięć Stalowe-Jaja padł wreszcie na ziemię, gdzie w przypływie natchnienia napisał „Bóg nie umiera”.. własną kurna krwią! Tak krwawiącego prezydenta wzięli księża do kościoła gdzie koleś żył jeszcze przez 15 min. 200 lat później Gabriel Moreno odrodził się jako Arnold Schwarzenegger i zagrał w filmie na podstawie jego doświadczeń: „Terminator”.




Dla odmiany dam poważny podpis pod poważnym zdjęciem.










Tak na koniec: wiecie kto przeżył najwięcej zamachów na swoje życie? Nie kto inny jak Wielki Przedwieczny Fidel Castro. Wyobrażacie sobie? Próbowano go zabić 638 razy! Próbowano między innymi: podrzucić mu wybuchające cygaro w nadziei, że rozwali mu twarz; próbowano podłożyć ładunki wybuchowe pod muszlę i pomalować ją na dziko jaskrawe kolory po to by nurkujący Fidel podpłynął bliżej; próbowano nasączyć jego strój do nurkowania grzybem, który sprawiłby, że Castro dostałby jakąś nieprzyjemną chorobę skóry; używano strzykawek ukrytych w długopisach. Wynajęto nawet jego byłą kochankę, która miała podrzucić mu zatrutą pigułkę lecz ta się po prostu rozpuściła. Castro się zorientował, że wysłano ją z misją zabicia go i tak się przejął tym, że jej nie wyszło, że zaoferował jej pistolet. (Co za twardziel.. ah co za twardziel). Na zakończenie dodam, że o Castro i jego nieśmiertelności krąży masa dowcipów w tym ten: Castro dostał na urodziny żółwia z Galapagos, ale nie przyjął go gdy się dowiedział, że żółw może żyć tylko 100 lat. „Taki jest problem ze zwierzętami”, mówi Fidel, „przywiązujesz się do nich a one umierają tak szybko”.