niedziela, 26 kwietnia 2015

Noc filmowa w kosmosie.

Na ISS dotarła jakiś czas temu dostawa (której prototypowe lądowanie na barce-dronie na oceanie wyszło dość... średnio). Wszyscy astronauci się cieszą bo wraz z nową partią gaci i skarpetek przyleciała pierwsza na świecie maszyna do robienia kawy w kosmosie. Urządzenie pozwala na robienie nie tylko kawy ale też herbaty czy innych ciepłych napojów (o zupkach chińskich nikt nie wspomniał). Cały proces nie różni się zbytnio od robienia kawy z ekspresu na Ziemi. Jedyną różnicą jest tylko fakt, że kawę przechowuje się w saszetkach dziwnie przypominających saszetki do przechowywania moczu na stacji. Ogólnie, znając upodobania wszelkich kawoszy do dyskryminowania gustów innych kawoszy to jestem przekonany, że pierwszy kosmiczny konflikt między przedstawicielami obcych narodów rozpocznie się od przygotowania latte zamiast cappuccino. 

Jako, że mamy już kawkę to jak inaczej moglibyśmy zabić czas (gdy żonglerka jedzeniem już nie sprawia takiej frajdy)? Najlepiej puścić jakiś film na rzutniku! Na jaki zdecydowali się astronauci? Jakiś dokument o życiu na Ziemi, by z tęsknotą wspominać pobyt na naszej planecie? Nie. Wybrali... "Grawitację" z Sandrą Bullock. Nie zalewam.
"Anton przewiń do momentu jak stacja wybucha"
No nie powiem, mają tam na górze jaja. To tak jakby na Costa Concordii w kinie puszczali "Tragedię Posejdona" albo "Titanica". Albo "Liberatora 2" w Pendolino.  Albo "Wroga u Bram" na Ukrainie. Osobiście proponuję by zainstalowali sobie Obcego Izolację na komputerach pokładowych, problem jest taki, że gra jest tak przerażająca, że powtórzą prawdopodobnie sytuację z Apollo 10 gdy po kabinie latała sobie kupka. I znowu, nie zalewam. W internecie wyszperałem ostatnio transkrypcję rozmów astronautów podczas misji Apollo 10, w której nagle zaczynają rozmawiać o latającym klocku. 
Kto zapomniał spłukać?!
Wymiękłem na tekście w stylu "to nie moja kupa - moja była bardziej lepka". Ale wydaje mi się, że poczucie humoru jest wręcz wymogiem w sytuacji gdy od bezwzględnej pustki oddziela cię 40 centymetrów kadłuba. Zresztą wystarczy spojrzeć na plakat promocyjny ekspedycji 42 (czyli obecnej), by zobaczyć ich ogromny dystans do samych siebie:


Myślę, że powoli będę kończył. Pamiętajcie, że nad nami krąży stacja kosmiczna z sześcioma niewiarygodnie odważnymi osobami! 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Atak Kultury: recenzja książki "Player One".

Nostalgia to ciężka sprawa. Zazwyczaj wygląda to tak, że dopada w najgorszych momentach i każe Ci usiąść na parapecie w parującą kawą i patrzeć jak za oknem pada deszcz (albo wyciągnąć dawno zapomniany zestaw Lego). To ona sprawia, że gdy przypomnisz sobie jak sprintem się wracało ze szkoły by obejrzeć w telewizji nowy odcinek Dragon Balla/Super Świnki/Pokemonów (tylko, żeby zobaczyć, że to powtórka) itp, mimowolnie wymyka się nam westchnienie tęsknoty. Jednakże, sama nostalgia nie musi być wyrazem smutku za czymś minionym; udowadnia nam to Ernest Cline w swojej książce "Player One", gdzie odwołując się do naszej tęsknoty stworzył jedną z najlepszych książek przygodowych jakie ostatnio czytałem. W końcu nie na darmo została okrzyknięta najlepszą powieścią SCI-FI 2011 roku!

Świat przyszłości jest trawiony przez kryzys: bezrobocie, głód, ubóstwo i te klimaty. Ogólnie taki prawie postapo. Główny bohater, podobnie jak znaczna większość społeczeństwa znajduje ukojenie w OASIS - globalnym wirtualnym świecie. Gdy umiera jego ekscentryczny twórca okazuje się, że wewnątrz ogromnego świata OASIS ukryte są wskazówki, które mogą doprowadzić śmiałków do fortuny jaką zostawił po sobie ów geniusz komputerowy. Rozpoczyna się poszukiwanie, lecz niektórzy oczywiście nie cofną się przed niczym by przywłaszczyć sobie tą niebagatelną nagrodę. Jest jednak mały haczyk: genialny twórca był owładnięty kulturą lat 80tych i by odkryć jego skarb wszyscy, wraz z czytelnikiem muszą się zanurzyć w neonowym, pikselowym klimacie.

Powiem wam, że świetnie się to czyta: jako, że większa część akcji dzieje się w świecie wirtualnym to co i rusz ktoś lata jakimś X-wingiem, przed szkołą stoją na parkingu Tie Fightery, gdzieś się przewijają motywy z Firefly czy Battlestar Galactica, Spider-mana, Władcy Pierścieni, Blade Runnera, wspomniane są stare gry jak Zork czy PAC-Man a nawet D&D. Normalnie bomba! Polecam czytać z tabletem czy laptopem pod ręką - warto googlować sobie wszystkie rzeczy, o których mówią bohaterowie, a wszelkie wspomniane piosenki (a jest ich sporo) puścić z youtuba. Nawet gry, o których wspomina autor w większości są dostępne za darmo w formie przeglądarkowej więc warto się z nimi zapoznać.

Ale oczywiście nie byłbym sobą gdybym odrobinkę nie ponarzekał. Nie przepadam za pewnymi fabularnymi rozwiązaniami, obecnymi niestety w "Player One". Zbytnio nie wdając się w szczegóły, gdy bohater mówi, że "ma plan" po czym przygotowuje go poza kartami książki a my czekamy aż zostanie nam łaskawie ujawnione o co chodzi. Rozumiem, że takie są wymogi utrzymywania napięcia i zaciekawienia, tylko, że tutaj to było takie "prosto w twarz", czułem się jakby ktoś mi zdradził datę i miejsce przyjęcia niespodzianki na moją cześć ale nie ujawnił kto będzie.

Dla kogo jest to książka? Cóż, napewno nie dla dzieci. Jest tu sporo przekleństw i delikatnie poruszony temat pornografii (w końcu akcja dzieje się w internecie!). Dla mnie to taki trochę Goonies wymieszany z Tronem i podlany sosem z Małego Brata w posypce z pikseli w barze dla 17 latków. Bombowa lektura!

PS. Rusza powoli ekranizacja robiona przez Stevena Spielberga - jeśli wykupią chociaż połowę licencji to będziemy mieli do czynienia ze świetnym widowiskiem.

sobota, 4 kwietnia 2015

Grasz w gry? Weź dorośnij!

Wiecie co, chciałbym poruszyć temat, który dręczy mnie od bardzo dawna. obecność i stosunek do gier w masowych mediach i opinia zwykłych ludzi. Oczywiście chodzi mi tu o mentalność i nastawienie w naszym kraju bo za granicą już dawno ludzie się ogarnęli. E-sport zyskał na zachodzie i wschodzie (szczególnie w tej lepszej Korei) oficjalnie uznany status. Pojawiają się pierwsze stypendia na uczelniach dla graczy, bo tak naprawdę podobnie jak napakowani sterydami gracze w futbol tak i pro gracze komputerowi potrzebują treningów. Same imprezy e-sportowe przynoszą niesamowite zyski i gromadzą sporą widownię.

To nie jest wbrew pozorom koncert Robbiego Williamsa
Jednakże u nas w kraju przy okazji imprezy e-sportowej jeden z reporterów zadaje pytanie pewnej grającej dziewczynie: "twój chłopak wie że grasz?", tym samym kontynuując wiekową tradycję reporterów-idiotów. Jeszcze niech spytają sprinterów olimpijskich po co trenują kondycję skoro biegną tylko przez 9 sekund.

Jako ktoś zatopiony w kulturze growej patrzę trochę z zazdrością w stronę komiksiarzy. Bo im udało się przebić z mentalności pt. "komiksy są tylko dla półniewidomych 8 latków" do "ej, to może być niezłe!". Ludzie odkryli, że taka np. manga to nie tylko cycki i wydumane komiksy ze scenami walk na 15 tomów. Niestety bastion ciemnoty wobec gier jest niezwykle silny w Polsce. Co jakiś czas (jak już się coś pojawi) artykuły pisane są przez dziennikarzy, których z grami komputerowymi łączy jedynie tetris, w którego grali na przenośnych konsolkach mając 5 lat. Albo przez kogoś kto miał do wyboru wylizywanie toalet redakcyjnych lub napisanie artykułu o grach (w obu przypadkach mamy do czynienia z gównianą zawartością).

Powiem wam, że do napisania tego zainspirował mnie pewien filmik, w którym kilkoro starszych ludzi grało w Last of Us, jedną z najlepszych gier w ogóle. Na początku podchodzili do sprawy lekko - w końcu to tylko gra. Jednakże widać było, że po jakimś czasie totalnie się wciągnęli i ulegali emocjom. Na koniec (a był to smutny i druzgocący koniec prologu) stwierdzali, że ta gra jest wybitnie mroczna. Wydawali się zaskoczeni faktem, że gry mogą wywoływać emocje i być tak filmowe. Świetny był moment, gdy główny bohater miał być zastrzelony ale z pomocą przyszedł mu jego brat. Reakcje grających były pełne ulgi: "uff na szczęście Tommy zdążył", odnosząc się do niego jak do aktora, traktując go jak prawdziwą postać a nie śmiesznego ludzika z gry dla dzieci. Oczywiście nie każda produkcja jest tak wybitna jak Last of Us ale nie ma chyba lepszego przykładu na to, że gry potrafią być dorosłe.

Krew mnie zalewa gdy słyszę komentarze w stylu: "jak możesz marnować na to czas" od kogoś kto ogląda namiętnie jak jakiś pół-znany ciołek zalicza kolejną dechę w programie o skokach do wody. Albo "nie możesz znaleźć sobie lepszego hobby?" od kogoś, dla kogo najlepszym sposobem na spędzenie czasu jest upicie się w pobliskiej spelunie. Albo "gry nie są wystarczająco głębokie" od ludzi, którzy oglądają programy o bandzie debili jeżdżących po mieście z imprezy na imprezę (nie przyjmuję do wiadomości, że takie coś ogląda się dla beki). Lub (to jedno z nowszych): "e-sport to nie sport" wypowiadane przez fana zderzających się o jajowatą piłkę przygłupów w meczu trwającym 3 godziny gdzie rozgrywki jest raptem 11 minut.

Od bezcelowego gapienia się w telepudło wolę dbać o bezbronną Clementine z gry Walking Dead (kto nie uronił łzy na końcu ten nie ma duszy). Uwielbiam też zgłębiać piękne i zarazem smutne podwodne miasto Rapture i chłonąć filozoficzne wywody na temat filozofii obiektywizmu wygłaszane przez jego założyciela. Lub przemierzać podniebne miasto Columbia i zastanawiać się nad istotą i wspólnymi cechami religii i polityki oraz nad możliwością odkupienia win. A wiecie jaka była najlepsza część sagi Gwiezdnych Wojen (po oryginalnej trylogii oczywiście)? Gra Knights of the Old Republic - legendarne RPG. Nie ma też lepszej szydery na współczesne Stany Zjednoczone niż GTA V. Jeśli ktoś grał w trylogię Mass Effecta i nie przywiązał się to Garrusa, Liary, Mordina i reszty to sądzę, że ma serce z popiołu (jeśli w ogóle ma).

A jeśli to nie sprawia, że zmienicie podejście odnośnie dorosłości gier to może sprawią to pieniądze (w końcu nie ma nic bardziej dorosłego niż mamona, prawda?). Nie moje oczywiście lecz te, które zarabiają gry. Obecnie szacuje się, że przychody rynku gier wideo są na poziomie 82 miliardów dolarów, czyli około 2 razy więcej niż przemysłu filmowego. Wyobraźcie sobie, że na produkcję takiego GTA V wydano 500 milionów dolarów (koszt takiego np Titanica wyniósł prawie 300 milionów). Z czego po JEDNYM dniu sprzedaży do kieszeni twórców trafiło 800 milionów. Gruby szmal prawda? Z takimi budżetami na filmy przestalibyśmy kręcić jednowymiarowe szmiry z Borysem Szycem!
Duszki z Pac-Mana mają więcej charyzmy.
Całość idzie jednak ku lepszemu. Jedno z pierwszych pokoleń prawdziwych graczy powoli się wzięło i dorosło. Zostali znanymi ludźmi, dziennikarzami i otwarcie mówią o swoim hobby. Czekam trochę z niecierpliwością na premierę Wiedźmina 3, kiedy to, jeśli okaże się chałą, wszyscy powiedzą, że w grach topimy bez sensu kasę lub, jeśli okaże się sukcesem, może pojawi się jakiś rzetelny artykuł!