sobota, 28 marca 2015

Atak Kultury: recenzja filmu "Ex Machina".

W końcu naprawdę dobre Science Fiction! Do tego takie, które mogą oglądać ludzie, którzy zazwyczaj kręcą nosem na przedstawicieli tego gatunku. Osobiście jestem olbrzymim fanem ale ostatnimi czasy czuję przesyt wielkimi epopejami i widowiskami. Większość stawia na stronę wizualną zapominając totalnie o jednej arcy-ważnej zasadzie dobrego Science Fiction: mimo, że dzieje się w przyszłości (zazwyczaj) to powinno się odnosić do bieżących problemów. Dlatego miałem ochotę na coś... mniejszego. I dostałem, w formie świetnego "Ex Machina".

Caleb - młody programista pracujący dla ogromnej korporacji, wygrywa w loterii firmowej tygodniowy pobyt w rezydencji prezesa - wizjonerskiego, genialnego i wyluzowanego Nathana. Bynajmniej nie leci tam jednak ponieważ jest zapracowanym trutniem i potrzebuje odsapnąć od patrzenia się w excela - ma zadanie do wykonania. Otóż Nathan w tajemnicy przed światem skonstruował pierwszą Sztuczną Inteligencję i nadał jej postać kobiety o imieniu Ava (świetna Alicia Vikander). Zadaniem Caleba jest przetestowanie jej czy ten sztuczny twór faktycznie posiada znamiona prawdziwej inteligencji. 

Mimo, że "Ex Machina" jest filmem w całości opartym na dialogach, ogląda się go z zapartym tchem. Przez cały czas czujemy niepokój i napięcie, a sesje Caleba z Avą są za każdym razem bardzo emocjonujące. Cały film jest wyjątkowo kameralny: oszczędnie i umiejętnie dawkowana muzyka (co podbija jeszcze bardziej napięcie), jedna miejscówka, trzy główne postaci, sterylne wnętrza posiadłości - wszystko jest tutaj bardzo minimalistyczne a jednocześnie na swoim miejscu. Myślę, że ta oszczędność i kameralność filmu działają na jego korzyść - żadne wodotryski czy inne fajerwerki nie odciągają naszej uwagi od historii. 

"Ex Machina" niejako na boku zahacza o kilka dość istotnych (oczywiście poza moralnością tworzenia Sztucznej Inteligencji) problemów: dostępów do danych, inwigilacji i tym podobnych. Nie są one centralnym punktem opowieści ale kilka zdań potrafi sprawić, że po seansie będziemy musieli zadać sobie pewne pytania. 

Uważam, że naprawdę warto zobaczyć "Ex Machina", Jest to mądre a przy okazji wciągające kino. Niejako przy okazji jest też niezłym i trzymającym w napięciu thrillerem. Naprawdę warto!

Moja ocena: 8.5

niedziela, 15 marca 2015

Błękitna kropka.

Chciałem dziś wam zaprezentować wyjątkowy i dający do myślenia filmik o pewnym zdjęciu. W formie jakiej wam go pokażę widziałem go w masakrycznie świetnym serialu dokumentalnym "Cosmos: A Spacetime Odyssey". Narratorem i autorem tekstu jest niejaki Carl Sagan, gwiazda rocka wśród fizyków. Ale zanim pokażę wam filmik, w trzech zdaniach opiszę skąd się wzięło to zdjęcie - główny bohater filmiku.

To nie jest martwy pixel na waszych monitorach.
W 1990 roku sonda Voyager 1 ukończyła swoją misję jako kosmiczny paparazzo, dostarczając wielu świetnych i pouczających zdjęć. A gdy już opuściła Układ Słoneczny nasz koleżka Carl stwierdził, że warto by było zobaczyć jak wygląda Ziemia z tej perspektywy. Obrócili więc sondę i zrobili zdjęcie z odległości około 6 miliardów kilometrów.

Osobiście uważam, że to najlepsza samojebka w historii.

Ale wracając do rzeczy: oto obiecany filmik.


Często słyszę opinie, że tego typu animacje sprawiają, że oglądający czują się mali wobec ogromu wszechświata. Mam dla nich radę: nie patrzcie na to jak na coś przerażającego. Patrzcie na to jak na ocean możliwości! Tyle wspaniałych rzeczy na nas tam czeka. Tyle tajemnic do odkrycia! Każdy kto czuje się przez to przytłoczony popełnia pewien błąd - próbuje ogarnąć to ze swojej perspektywy, swojej jako jednostki, jako "ja". Ego każe nam stawiać się zawsze w centrum. Ale dlaczego masz Ty być w centrum a nie ja? Może mi a może komuś innemu bycie w centrum należy się bardziej? Tak na prawdę żadnemu z nas nie należy się bycie w centrum tego wszystkiego. Jesteśmy częścią tak cudownie złożonego świata, że to z czego się składasz ty a z czego składają się te kosmiczne piece nazywane gwiazdami to to samo! Czemu mielibyśmy obawiać się czegoś co tak naprawdę pozwoliło nam istnieć i żyć?

Na szczęście dla rasy ludzkiej, jesteśmy strasznie ciekawskimi istotami. Gdyby było inaczej, ciągle byśmy siedzieli w jaskiniach, wcinając niedogotowane antylopy czy jakieś inne leniwce. Dla tych, którzy są nadal oporni proponuję małe ćwiczenie z zakresu empatii: spójrzcie na kogoś innego, najlepiej kogoś obcego. Wcielcie się w jego uczucia, uzmysłówcie sobie, że on jest taki jak wy: posiada aspiracje, nadzieje i strachy i tak naprawdę zajmuje to samo miejsce co Ty. Dlaczego chciałbyś go nienawidzić lub życzyć mu źle? Jesteśmy w tym wszystkim razem i jeśli nie nauczymy się współpracować nie będziemy w tym wszystkim na długo.


niedziela, 8 marca 2015

Atak Kultury: Recenzja "Snajpera"

Clint Eastwood jest świetnym reżyserem. Koniec kropka. Jednakże i mu się zdarzają gorsze filmy. Niestety "Snajpera" muszę zaliczyć właśnie do tej grupy. Nie zrozumcie mnie źle - film był niezły, ale nie aż tak dobry jak się go reklamuje. I chyba wiem dlaczego. Tematem inwazji USA na Irak i Afganistan jestem zainteresowany od dłuższego czasu i wczytałem się w literaturę fachową na tyle by to co się dzieje w filmie wydawało mi się czymś "zwyczajnym". Nie było tam niczego o czym bym nie słyszał/czytał, z tym zastrzeżeniem, że samej książki o którą oparty jest film me oczęta jeszcze nie widziały.


Trochę słów o fabule: mamy dzielnego wojaka, który poczuwszy zew patriotyzmu ruszył dziarsko bronić swojego kraju w Iraku, mamy też jego kochającą żonę, która totalnie nie ogarnia sytuacji i co chwilę prosi go by do niej wrócił. Oczywiście mamy tutaj też konkurencyjnego snajpera (który tak na prawdę nie istniał) oraz wszechobecne PTSD, które muszę przyznać, że pokazali całkiem dobrze. Na szczęście wszystkie wątki patriotyczne zostały przedstawione w sposób bardzo stonowany i nie nachalny za co jestem bezgranicznie wdzięczny. Ot chłopaki, którzy chcą bronić swojego kraju. Jak dla mnie jest to zwykła historia faceta obdarzonego niesamowitym talentem strzeleckim. Chris Kyle był ponoć bardzo wesołym i optymistycznym facetem (sprawdzę jak dorwę książkę), w filmie tego niestety nie widać, pomijając okazjonalne docinki Chris jest mega poważny, na czym wg mnie też trochę cierpi "Snajper".

Podobał mi się sposób w jaki prezentowano upływ czasu. Główny bohater odsłużył 4 tury w Iraku i widać jak przez ten czas zmieniało się podejście wojska do działań i do niego, bo w końcu został okrzyknięty "Legendą" (160 potwierdzonych fragów). Zmieniał się też sprzęt i metodyka działań - naprawdę fajnie to widać, ale wydaje mi się, że tylko dla kogoś kto tak na serio jest zainteresowany militariami.

Ogólnie wad jako takich film nie posiadał, po prostu nie porywał historią ani nie budował napięcia (a film o snajperze powinien). Jedna jedyna rzecz mi się rzucała w oczy jak gruz po wybuchu ajdika to brak wulgaryzmów. Jak na rasowych wojaków i naładowanych adrenaliną i testosteronem twardzieli przystało w powietrzu lata wiele motherfuckerów, fucking shitów i inne pięknych słów. A jak to tłumaczą nasi? "Kurczę", "sukinkot" itd. Normalnie jakbym słuchał kabaretowego numeru Macieja Sthura.

Spodziewałem się trochę ckliwej historyjki i na szczęście się zawiodłem. Uważam, że film jest spoko. Oczywiście jest to też jeden z gorszych filmów w dorobku Eastwooda - w końcu jeśli reszta jest conajmniej świetna to konkurencja jest ciężka. Ogólnie film polecałbym każdemu kto nigdy się w temat nie zagłębił bo jest tu wszystko co charakteryzuje walkę z terrorem na Bliskim Wschodzie. Stopień podobania się reszcie zależeć najpewniej będzie od tego jak bardzo się zaangażują emocjonalnie w to przez co przechodził Chris.

Ps. Ja czekam aż ktoś zekranizuje "Pluton Wyrzutków"! Ridley, słyszysz?! Plu-ton Wy-rzu-tków!

niedziela, 1 marca 2015

Atak Kultury: Recenzja filmu Kingsman: Tajne Służby.

"Kingsman: Tajne Służby" to ekranizacja komiksu twórców "Kick-ass", zrobiona przez twórców filmowej wersji "Kick-ass". Właściwie to jedno zdanie powinno w zupełności wystarczyć jako recenzja. Jednakże jako, że część z was o tym filmie dopiero się ode mnie dowiedziała chciałbym przybliżyć ździebko co i jak. Otóż mamy tutaj międzynarodową agencję wywiadowczą, tytułowych "Kingsmen-ów", którzy stoją na straży pokoju i porządku na świecie. Ich atrybutami, jak można się domyślić jest gazylion gadżetów (samoloty, parasole, bomby, pierścienie pod napięciem itp) oraz nienaganny gust, szyk i ogłada cechująca prawdziwych dżentelmenów. Do tego świata zostaje wprowadzony jako rekrut chłopak z najniższej warstwy społecznej, uliczny cwaniaczek "Eggsy". Oczywiście, na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie ze strony geniusza technologicznego, który ma plan jak naprawić świat.

Jednym słowem: standard. 

Pomocnik głównego złego z metalowymi wspomagaczami? Jest.
Na szczęście twórcy nie powpychali sobie głów w tyłki i podeszli do tematu z niewiarygodną dawką luzu. Mają tak wielki dystans do siebie, że mogliby zobaczyć swoje plecy bez pomocy lustra. Weźmy na przykład głównego złego, granego przez świetnego Samuela L. Jacksona. To potentat i wizjoner, który brzydzi się przemocą i nie znosi widoku krwi i jest ogólnie luzakiem, co pięknie stoi w opozycji do sztywnych dżentelmenów z Kingsman. Jest to świetna parodia i zarazem pastisz wszelkich filmów szpiegowskich. Powiem wam szczerze, że lubię jak film nie udaje czegoś czym nie jest, a "Kingsman" zupełnie nie bierze siebie na serio.

Tempo rozwoju akcji na początku jest dość niemrawe. Trochę tu się podzieje, trochę tam kogoś zastrzelą, ale od połowy zaczyna się niezła jazda bez trzymanki. Pociśnięte sytuacje, grube akcje, teksty, od których opada szczęka. Cała sala w kinie, w tym i ja, wybuchała non stop śmiechem. Wszystko prowadzi do iście wybuchowego finału, który na pewno was rozbawi. Oczywiście jak przystało na film twórców Kick-assa śmiech towarzyszy nam podczas największych rozwałek, które są należycie krwawe i brutalne. Więc każdy kto się zaśmieje jest chorym człowiekiem! Którego z miejsca lubię!

Moja ocena: 8