niedziela, 31 maja 2015

Atak Kultury: recenzja filmu "Mad Max: Na drodze gniewu"

Szybkie pytanie: znacie i lubicie "Neuroshimę", "Fallouta", poprzednie części Mad Maxa i post-apo jako całość? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco to skończcie czytać tą recenzję w tym miejscu i odpalajcie swoje Interceptory V8 i wio do kina! A dla tych, którzy nie znają lub nie lubią powyższych pojęć mam wiadomość: poniższą recenzją postaram się was przekonać, że maksymalnie warto się dołączyć do tych pierwszych i wybrać się do kina na nowego Mad Maxa.
Wyjątkowo, ten plakat nie kłamie!
W świecie po upadku cywilizacji, zamienionym w jałowe pustynie, każdy żyjący jest na swój sposób szalony. Można powiedzieć, że cały świat się wziął i kolektywnie spalił swoje wszystkie klepki w eksplozjach nuklearnych. Nie inaczej jest z Maxem - przekładającym czyny nad słowa, samotnym wędrowcem. Gdy jego szosa jego przeznaczenia przetnie się z drogą losu Furiosy, wojowniczej kobiety będą musieli zawrzeć sojusz by stawić czoła watażce Immortan Joe'owi, który okradziony przez Furiosę rusza jej tropem.

Jako, że w post-apokaliptycznym świecie transport jest najważniejszy, a bez własnego samochodu jest się nikim (bo jest się martwym) to większość filmu zajmuje pościg za zbiegłą kobietą, której towarzyszy Max. I powiem wam, że dawno nie widziałem tak naładowanego fenomenalną akcją filmu. Oglądając sceny rozwałki czułem się jakby mi ktoś lał wysokooktanowe paliwo prosto w żyły! Szalone akcje są wybornie uzupełniane przez spektakularne popisy kaskaderskie, tym lepsze, że robione praktycznie bez efektów specjalnych. 80% tego co się dzieje na ekranie jest przedstawione za pomocą popisów kaskaderskich - dzięki temu czuje się "ciężar" pościgu, wszystko jest takie kinetyczne. Szczerze mówiąc, sceny walk i pościgu to jedne z najlepiej wymyślonych i zrealizowanych sekwencji akcji jakie widziałem. Całość uzupełnia porąbana kakofonia, którą niektórzy nazywać będą soundtrackiem, która współgra z chaosem pościgu i dynamizmem montażu,

Nie ukrywam, film jest szalony i początkowe minuty mogą się wydawać niestrawne dla kogoś niezaznajomionego z post-apo. Jednakże wraz z upływem czasu szaleństwo tego co dzieje się na ekranie pochłania nas i wciąga w całości. Wystarczy spojrzeć na miejscową wersję dobosza bojowego:
Tak, to koleś stojący na ciężarówce z masą głośników z gitarą będącą miotaczem ognia (to także nie jest efekt specjalny). Na początku wrażenie jest w stylu: "co to kurna ma być" by później się przerodzić w "na paskudną mordę Immortana! Ale koleś daje czadu!". Całe to szaleństwo potrafi się udzielić. A gdy już jesteśmy przy oprawie wizualnej muszę dodać, że część scen nosi w sobie pewne surrealistyczne piękno i w przeciwieństwie do większości filmów post-apo ten jest wyjątkowo kolorowy. Dodatkowego smaczku dodają projekty postaci i pojazdów - świetnie rozbudowują mitologię świata Mad Maxa i ogólnie współgrają z przedziwnym światem po apokalipsie. Szczególnie warto się przyjrzeć furom, które wyglądają wybornie - jak czterokołowe potwory tworzone przez doktora Frankensteina.

To bardzo ciekawe, że Mad Max w swoim własnym filmie gra właściwie postać drugoplanową. Całe widowisko jest bowiem skradzione przez Charlize Theron, brawurowo wcielającą się w Furiosę. Zaskakująca jest całkiem spora głębia, z którą reżyser kreśli sylwetki swoich postaci. Nie marnuje ani jednej minuty: gdy serwowana jest nam chwila wytchnienia od nieubłaganego pościgu, spędzamy ją poznając losy i motywacje postaci.

Mad Max: Na drodze gniewu to najlepszy film akcji ostatnich lat. Podczas gdy Hollywood serwuje nam kolejne części Szklanej Pułapki, Transformersów czy Resident Evila, które smakują jak odgrzewany trup podany w sosie z kału, George Miller podaje nam zaprawdę wykwintne danie. Mimo, że poszczególne składniki nie muszą wam przypaść do gustu to złożone w całość dają wciągający i angażujący film. Jednym słowem: świetny! Idźcie koniecznie do kina: TO BĘDZIE WSPANIAŁY DZIEŃ!

niedziela, 24 maja 2015

Międzynarodowa Flaga Ziemi

Stoimy na krawędzi początku podboju kosmosu (tak to znowu notka o kosmosie) i tak się zastanawiam o co moglibyśmy przeprowadzić pierwszą w historii wojnę w przestrzeni. Po chwili namysłu stwierdzam, że będziemy się nawzajem wyparowywać laserami i torpedami protonowymi z powodu kolejności zatknięcia flagi na dowolnej kosmicznej powierzchni. Serio. Zastanówmy się, co oznaczał gest zatknięcia flagi na księżycu? Raz-dwa-trzy, moje? Ogólnie zgodnie z (uwaga bo będzie grubo) "Deklaracją zasad prawnych rządzących działalnością państw w zakresie badania i wykorzystywania przestrzeni kosmicznej" uchwalonej w 1963 roku przez ONZ nikt nie może sobie przywłaszczyć na własność żadnego ciała niebieskiego (sorki Jake). Ale zastanówmy się kto będzie egzekwował ten nakaz bo dobrze wiemy, że Amerykańcy na 100% użyją argumentu - byliśmy tam pierwsi więc możemy tam szukać ropy! (chyba, że do władzy dojdą republikanie, którzy wierzą chyba, że księżyc to taki duży świetlik i nie da się na nim wylądować bo jest z sera). I co? Nikt im nie podskoczy bo zrobią mu z dupy atomową zimę. Do tego samego wniosku doszła chyba NASA bo zadziwiająco przychylnie podeszli do projektu i pomysłu posiadania Międzynarodowej Flagi Ziemi, która wygląda o tak:


Skoro wszyscy mają tą samą flagę to się o nią nie pozabijamy prawda? No cóż... już słyszę jak Ruscy i Chiniole płaczą bo "nie było konkursu i żaden z nas się nie zgodził na to a tak naprawdę to obaj wolimy kolor czerwony". Oczywiście jest to projekt i nie wszyscy muszą się na niego zgodzić ale uważam, że sama inicjatywa jest zacna. Może faktycznie inne kraje powinny mieć też coś do powiedzenia na ten temat (oprócz Francji bo oni na pewno zaproponują białą flagę) i warto by było zorganizować jakiś casting na flagę świata. Tak czy siak dobrze by było widzieć coś innego niż mokry sen Michaela Baya na mundurach i statkach kosmicznych:



Osobiście bardzo mi się podoba nowy projekt. Nie będę wnikał za bardzo w szczegóły, bo są ładnie i odrobinę zbyt szczegółowo wyjaśnione na filmiku jego twórcy. Byłoby jednak miło mieć coś co nas by jednoczyło w kosmosie (oczywiście oprócz chęci zbicia olbrzymiego majątku kosztem innych latających w kosmos narodów). Pojawiły się oczywiście głosy, że "gdybym był kosmitą to bym nie wiedział o co chodzi na tej fladze, więc jest kiepskim symbolem rasy ludzkiej". Po pierwsze: ewentualni kosmici nie rozkminiliby po co te łażące na dwóch wypustkach łyse małpy wtykają patyki z kolorową szmatą we wszystko co im się nawinie. Po drugie: ta flaga jest dla nas - ma nam przypominać, że w kosmosie jesteśmy zdani tylko na siebie samych i musimy działać razem. 

Ogólnie jednak ten komentarz dał mi jednak do myślenia i chciałbym zaproponować flagę, która najlepiej zobrazuje jedną z naszych najważniejszych cech. Cechę, która potrafi mieć znaczenie w skali planetarnej i nawet dalej i reprezentuje nasz stosunek do kosmosu. Oto ona: 




niedziela, 17 maja 2015

Atak Kultury: recenzja filmu Sekrety Morza

Dzisiejszą notkę sponsorują następujące słowa:
- zachwycająca
- olśniewająca
- wzruszająca, oraz
- magiczna.

Twórcy "Księgi z Kells" powracają z nową baśnią, która, powiem już teraz, zawładnęła mną bez reszty! Dawno nie miałem do czynienia z dziełem, które przemówiłoby do mnie na wszystkich poziomach i poruszyło tak głęboko. Wizualnie nie widziałem chyba piękniejszego filmu. Czuję że mówiąc o nim, że każda sekunda, czy nawet klatka nadaje się na tapetę na komputer wyrządzam mu olbrzymią krzywdę. Chciałbym się zatem poprawić: każda sekunda nadaje się by ją powiesić w galerii sztuki! Moi drodzy mamy tutaj do czynienia z artystycznym arcydziełem! Na szczęście dla twórców odeszli od odrobinkę umownej estetyki ich poprzedniego dzieła i przesunęli się w stronę bardziej tradycyjnej animacji, nie tracąc przy okazji nic ze swoich znaków rozpoznawczych. Powiem to jeszcze raz: ta animacja to uczta dla waszych oczu! A wiecie co jest najlepsze? Że na oczach i stronie wizualnej się nie kończy! Zresztą posłuchajcie sobie poniższej piosenki (osobiście mam ją zapętloną już 3ci dzień):
Pewnie ciekawi jesteście o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? Już śpieszę z pomocą. "Sekrety Morza" opowiadają historię Saoirse (wym. Sirsze), uroczej sześciolatki, która wraz ze swoim bratem Benem wyruszają w magiczną i pełną niebezpieczeństw podróż po Irlandii, gdzie mity i folklor przenikają się ze światem codziennym. I to właśnie mitologia jak i sposób jej przedstawienia przenoszą nas do tego magicznego świata i pochłaniają nas bez reszty.

Celowo nazwałem "Sekrety Morza" baśnią, gdyż nie jest to typowa bajeczka, którą potem będą mogli puścić zamiast Madagaskaru 3 na TVNie w piątek. Jak każda baśń tak i ta dotyczy wielu ważnych i często smutnych spraw jak istota rodziny czy przemijanie tejże. Według mnie to tylko się dokłada do perfekcji i dorosłości przekazu. Powiem wam tak: wizualny majstersztyk, tematycznie zmuszający do zadumy oraz szarpiący za struny z etykietkami "wrażliwosć" i "uczucia". Czego chcieć więcej? (Dodatkowych scen z fokami!)

Moja ocena: 9



niedziela, 10 maja 2015

Atak Kultury: recenzja filmu "Avengers: Czas Ultrona".

Premiera nowych Avengersów przyniosła zbiorowy okrzyk ekstazy każdego fanboja na planecie. Nie powiem, ja coś swojego (bardziej westchnięcie rozkoszy niż krzyk) też dołożyłem - w końcu komiksy, w których pojawia się Ultron stanowią jedną z najważniejszych i kultowych części Marvela. Poza tym, w końcu ktoś inny jest tym złym a nie Loki (który wciera gdzieś odżywkę w swoje włosy). Fabuły nie będę przytaczał bo każdy zainteresowany tematem pewnie już wie o co chodzi. Zatem przejdźmy do meritum, bo to was pewnie najbardziej interesuje: jacy są nowi Avengersi?
Tłoczni
Szczerze? To mam mieszane uczucia. Pierwszą część uwielbiam (choćby za to) a druga... jakoś nie wywołała we mnie większych emocji. Ilość wątków i postaci jest tak duża, że sam reżyser narzekał na konieczność żonglerki i zmęczył się tym do tego stopnia, że nie będzie reżyserował kolejnych. Odnosiłem wrażenie, że film to z jakieś 5-6 różnych historii, które zderzają się ze sobą raz na jakiś czas. Cierpi na tym np. taki Quicksilver, tzn. Pietro Maximoff (proszę nie pozywajcie mnie za to przejęzyczenie!), który to biedulek ma łącznie 7 kwestii mówionych. Miałem wrażenie, że fabuła się rozjechała a reżyser i tak musiał robić co w jego mocy (nierzadko naciągając logikę do granic możliwości - jak osoba XXXL gumkę od swoich majtek) by usprawiedliwić obecność Czarnej Wdowy i Hawkeye'a w filmie. Do tego mimo, że stawka była teoretycznie większa niż w poprzedniej części a bohaterowie mieli więcej do stracenia jakoś nie czuło się z tego powodu większego zagrożenia. O ile w komiksach Ultron zawsze wydawał mi się jako ktoś komu się prawie udało wygrać tak tutaj miałem wrażenie, że nie stanowił zbytniego zagrożenia. Ponadto, raczej słabo wypada jego armia robotów które równie dobrze mogłyby być zrobione z tektury. Młócka - młócką, fajnie cała klepanina jest zaprezentowana ale gdy za przeciwników ma się setki takich samych bezimiennych i pozbawionych charakteru robotów to to nie robi takiego wrażenia jak np. walki z wielkimi latającymi eee... węgorzami z kosmosu z pierwszej części.

Całość ratują tak naprawdę 3 rzeczy - pierwszą są sceny walk (gdy akurat nie robią zbliżenia na poszczególne pory w skórze Thora), szczególnie gdy cała ekipa zbiera się w jednym miejscu. Drugą są dialogi, które jak zwykle skrzą się dowcipem i ciętymi ripostami. Aczkolwiek jeśli o to chodzi to według mnie jest gorzej niż w poprzedniej części - trochę tutaj wymuszenia jak w Iron Manie 3. Nie zrozumcie mnie źle, w końcu zaśmiałem się kilka razy ale to chyba już nie to samo. Ostatnią rzeczą, która ratuje Avengersów CzasUltrona jest... sam Ultron. James Spader w roli blaszanego megalomaniaka z kompleksem stwórcy jest po prostu rewelacyjny. Normalnie perełka!

Zbliżając się do konkluzji: Avengers Czas Ultrona to przeładowana efektami specjalnymi (bardziej niż Strażnicy Galaktyki - a oni się dziali w kosmosie!) i bohaterami trampolina. Jest jak odskocznia do kolejnej fazy filmów Marvela: zawiązują wątki z Czarnej Pantery, pokazują przebłyski fabuły Thora 3, przygotowują grunt pod kolejnych Avengersów, i czuć zalążek konfliktu z Kapitana Ameryki 3. W zalewie rzeczy do odhaczenia u scenarzystów zniknęła im gdzieś spójna fabuła. Jak dla mnie jest to taki typowy film od Marvela - na miarę Iron Mana 3 czy Kapitana Ameryki 1. Nie ogląda się go źle ale do poziomu pierwszego Iron Mana oraz pierwszych Avengersów nie ma niestety startu. Jest kilka naprawdę super scen i nie mam na myśli jedynie rozwałki - lecz giną niestety w szaroburej rozwałce. Myślę, też że powoli się wkrada zmęczenie materiałem. W końcu można się przejeść nawet schabowymi!

Moja ocena: 6

niedziela, 3 maja 2015

Medal of Honor - soundtrack idealny?

Witajcie. Chciałbym dziś wam zaserwować pyszne danie w postaci soundtracku do "Medal of Honor". Uważam skromnie, że to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii gier i zarazem taka, której rzadko kto posłuchał. Kompozytorem tej konkretnej ścieżki dźwiękowej jest Ramin Djawadi, który przewinął się już u mnie na blogu przy okazji świetnego soundtracka do pierwszego sezonu Gry o Tron. Jednakże ten, który wam chcę teraz przedstawić bije go na głowę w taki sam sposób jak drony biją Talibów. Na początek zaserwuję wam początkowy utwór, który towarzyszy nam podczas buszowania po menu gry: From Here.


To chyba był pierwszy raz gdy siedziałem i gapiłem się w napis "opcje" przez 3 minuty i 49 sekund. Wspaniały utwór. Od pierwszych chwil utwór naprowadza nas na arabsko/afgańskie rytmy (Ramin czuje te klimaty dość dobrze - co pokazał w Iron Manie), które będą nam towarzyszyły przez resztę płytki. W pierwszych sekundach czuć wyraźnie surowość i nieprzystępność górzystych terenów w Afganistanie, w których przyszło walczyć głównym bohaterom gry. Warto też zwrócić uwagę na piękne wprowadzenie motywu przewodniego w okolicach 1:30 - głębokie dźwięki świetnie uzupełniają gitarę elektryczną z pierwszych sekund utworu. Przekonawszy się jakiego typu jest to muzyka przechodzimy dalej!


Utwór deczko dynamiczniejszy, pasujący chyba bardziej do ekranizacji Prince of Persia, w którym pierwsze sekundy przypominają odrobinę "Helikopter w Ogniu", z którym zarówno klimatem jak i wydźwiękiem "Medal of Honor" jest dość blisko spowinowacony. Ale jak to się mówi: naśladownictwo najwyższą formą uznania! Bardzo łatwo jest wyobrazić sobie pełne napięcia sceny przeczesywania ulic i alejek w ciasnym, dusznym i starożytnym mieście na pustyni w poszukiwaniu zagrożenia ze strony jego mieszkańców. Kontynuując wzmacnianie motywów przed nami "Hunter-Killer".


Dość mocny początek przechodzi w zajmującą partię smyczkową. Ostatecznie obie ścieżki łączą się pod koniec utworu dając nam pobudzające nogi rytmy. Dynamiczny, pulsujący i zahaczający o odrobinkę mocniejsze brzmienia. Podobnie brzmi "Taking the Field" towarzyszący nam podczas walnego szturmu na okopanego na lotnisku przeciwnika. Właśnie te nagrania najbardziej związane i najlepiej przedstawiają gatunek, z którego wywodzi się gra - FPS.

Kurczę, tak poprawdzie ledwo się powstrzymuję przed wrzuceniem wam całego soundtracka - jest taki świetny, że chcę wam pokazać i omówić cały! Ale jako, że poprzysiągłem sobie być (w miarę) treściwy tak też postąpię. Przed wami wisienka na torcie, wyciągnięta z szafy najlepsza whisky, kubańskie cygaro, czyli najlepszy utwór na płycie: "Heroes Aboard".

Piękny i przejmujący. Głęboki i poruszający. Rozpoczyna się powolnym wprowadzeniem motywu głównego, który w pełni się nam prezentuje około 1:45. Nadal jednak słyszymy go w wersji stonowanej i spokojnej, dopiero pod koniec jest nam zaprezentowany w pełni. Powiem wam, przy tym utworze czuję się jakby mnie ktoś dźgał smyczkiem prosto w serducho.W jakiś dziwny sposób przemawia to do mnie (wiadomo - skrzypce) na głębszym poziomie. "Heroes Aboard" jest taki... głęboko melancholijny ale w taki pozytywny sposób. Jak dobre wspomnienia z dzieciństwa. Też macie takie skojarzenia?

Najciekawsze jest to, że tak wybitny wg mnie soundtrack został wykorzystany do gry tak... pospolitej. Szarej i brązowej, w której strzelamy do ludków w ręcznikach na głowach. W grze starano się oddać głębię psychiki walczących i wyszło to dość połowicznie. O ile soundtrack faktyczne potrafi nam zasugerować głębię, o tyle w grze cała analiza psychiki współczesnego wojaka sprowadza się mniej-więcej do: "e, zoba, jak ón kipnie to ta baba bedzie ryczeć". Jest to ogromna krzywda i uważam, że ta muzyka zasługuje na lepszą grę. To tak jakby ktoś dał Hołowczycowi fiata 126p i powiedział: "pokaż na co cię stać". Umiejętności wielkie, lecz słaba okazja do wykazania się.

Na koniec zostawiam was z "Tariq's Plea", z fajnymi motywami na gitarce elektrycznej połączonymi ze smyczkami:


PS. Jeśli już się dziwiliście, że nie znalazłem nic na co mógłbym ponarzekać to nie bójcie się - jest jedno nagranie, które mnie tak wkurzało, że wywaliłem je z playlisty. Nie będę go linkował, lecz tylko wspomnę tytuł: "Enemy Down". Podejrzewam, że to efekt nacisków ludzi z branży. Skoro czyjaś inna gra miała sekwencję z helikopterami i fajnym podkładem muzycznym to my też musimy mieć. Ta piosenka burzyła mi całą konstrukcję płytki i była tak niedopasowana do reszty jak satanista na zlocie kółka gospodyń domowych.