Nadchodzi powoli koniec roku a wraz z nim pora podsumowań. Z tego też względu chciałem wam przedstawić moją wściekle subiektywną (tytuł zobowiązuje nie?) listę najważniejszych wydarzeń... popkultury. Bądźmy szczerzy: gdybym miał pisać też o polityce to każda kategoria by miała coś wspólnego ze Smoleńskiem. Dlatego też postanowiłem wymyślić jedną jedyną kategorię pod którą zmieściłoby się wszystko co dotyczy tego wypadku (podkreślam jeszcze raz: wypadku!).
NAJWIĘKSZY MOMENT WTF w 2010?!
Smoleńsk.
Mając to za sobą chciałbym przejść do rzeczy bardziej mnie interesujących. Zaczniemy od gier komputerowych, które wespół z komiksami toczą coraz bardziej zażartą walkę o to by zostały uznane za coś więcej niż typową rozrywkę dla pryszczatych nastolatków. Dlatego w tej kategorii chciałbym nagrodzić grę która dla całej branży robi to co "Sandman" robi dla branży komiksów:
NAJLEPSZA GRA 2010
Alan Wake. Za dojrzałą fabułę, za fantastycznie napisany scenariusz, wciągającą rozgrywkę (podpartą genialnym pomysłem z latarką), nawiązania do geniuszów gatunku i za trzymającą w napięciu i wywołującą dreszcze atmosferę. W skrócie ten thriller psychologiczny opowiada o pisarzu zmagającym się z niemocą twórczą. Gdy wyjeżdża na urlop jego żona zostaje porwana a on sam budzi się tydzień później z kompletnym zanikiem pamięci i gotowym rękopisem jego nowej książki. Jak wielkie jest jego (i nasze!) zdziwienie gdy to co znajduje się na kartach jego nowego dzieła zaczyna się spełniać. Trzeba tu zaznaczyć, że nie napisał wcale romansu.. tylko horror. Najważniejszym plusem jest, że w przeciwieństwie do innych horrorów ten nie straszy nas standardowym "patrzy za plecy - nic.. patrzy przed siebie - buuu!"
Tak "Lustra", o tobie mówię.
, tylko działa przez niedopowiedzenia. Ale wiecie co jest smutne?
NAJBARDZIEJ NIEDOCENIONA GRA 2010
Alan Wake. No właśnie. Co tu dużo gadać.. Alan przegrał z własnymi wydawcami, którzy po pięciu latach produkcji postanowili wydać ją w tym samym okresie co inny wielki hit tego roku "Red Dead Redemption". Szkoda.
Teraz już bez żadnych wstępów zapraszam do dalszej lektury:
NAJWAŻNIEJSZE SŁOWO 2010
Wuwuzela. Muszę przyznać, że wuwuzela wygrała w tej kategorii o rzut beretem z dwoma innymi okropnie popularnymi słówkami: eyjafjallajokull (lodowiec w Islandii znany też jako: "nie no kurdę nie wymówię tego") i forfiter, który chyba zrobił największą karierę z tych które wymieniłem: dość powiedzieć, że pojawił się w Dzień Dobry TVN, w Planecie FM, Teleekspresie, Rzeczpospolitej czy nawet na Discovery, gdzie lektor zrobił sobie z nim kawał (LINK). Dlaczego więc wygrała wuwuzela? Przez Władcę Pierścieni i mój sentyment do niego.
NAJLEPSZA KSIĄŻKA 2010
Cóż tutaj raczej bez niespodzianek wygrywa David Benioff z jego "Miastem Złodziei". Wspaniale napisana, ze wciągającą fabułą, świetnymi dialogami i genialnie rozpisanymi postaciami. Na uwagę szczególnie zasługuje tutaj niejaki Kola, będący mieszanką Hana Solo, Indiany Jonesa z rosyjskim zawadiaką - po prostu najlepiej napisana postać z jaką miałem do czynienia od lat! A fabuła? Cóż.. mamy oblężony podczas drugiej wojny światowej Leningrad i naszych bohaterów: Lwa i Kolę, którzy przez armię radziecką wysłani zostali z tajną misją.. znalezienia 12 jajek na tort. Nie dajcie się jednak zwieść prostocie tego opisu! To świetna książka napisana bez zbędnej pompy i patosu. Gorąco polecam!
NAJLEPSZA REKLAMA 2010
Google. Po obejrzeniu tego filmiku postanowiłem stworzyć tą kategorię. Wiem, że pełno jest reklam śmiesznych i generalnie rozrywkowych. Ale ta jest taka.. no nie wiem.. urocza? Na pewno jest oparta na fajnym pomyśle i zrobiona z wyczuciem. I kto powiedział, że mega korporacje są bezduszne?
Dla ludzi, którym nie zaimponowała reklama Google polecam tą: "Write the Future"
NAJLEPSZY SERIAL 2010
Pacyfik. W tej kategorii miała miejsce zażarta walka między Pacyfikiem a Walking Dead. Uzasadnianie decyzji zacznę od tego drugiego. Zombie są na fali tego nie da się ukryć i w filmach/grach/książkach/serialach z ich udziałem ciężko wymyślić coś świeżego (gra słów zamierzona) i odkrywczego. Ale Walking Dead się to udało i to głównie przez to, że będąc serialem o zombie tak naprawdę skupił się na ludziach. Ale dlaczego przegrało z Pacyfikiem? To chyba jedyny taki naprawdę dorosły serial w telewizji i mówię to mając na uwadze produkcje takie jak "Dexter". Jest strasznie brutalny ale w taki.. nienachalny sposób i człowiek czuje, że jest ona nieodłącznym elementem opowieści a nie wabikiem na widzów. Słyszałem opinie, że Pacyfik jest gorszy niż Kompania Braci ale ja twierdzę, że to są dwa zupełnie inne seriale o zupełnie innym charakterze i nie należy ich porównywać. Na pocieszenie dodam, że Walking Dead wygrywa w innej kategorii:
NAJWIĘKSZY MOMENT "O MÓJ BOŻE ZARAZ ZWYMIOTUJĘ" 2010
Scena przebierania się za zombie. Nic więcej nie powiem bo każde słowo przywołuje ten obraz z pamięci.
To nie są szelki.
NAJLEPSZA SCENA WALKI 2010
W tej kategorii króluje Kick-Ass tylko że nie mogę się zdecydować która ze scen walki jest fajniejsza: ta w której Hit-girl masakruje bandę ćpunów, czy ta w której Hit-girl masakruje bandę mafiozów? Czy jest coś fajniejszego od 11latki strzelającej, dźgającej i szlachtującej bandziorów? Otóż jest! Dlatego w tej kategorii wygrywa scena walki w korytarzu w Incepcji. Jeśli jakaś scena zmusza mnie do powiedzenia "ożeż ja pierdzielę" za każdym razem jak ją widzę (a widziałem ją już 5 razy normalnie plus te 6 które poświęciłem przygotowując tą kategorię) to coś znaczy nie? Ogromny plus za absolutny brak efektów specjalnych!
NAJLEPSZY FILM 2010
O rany to jest najcięższa kategoria.. dlatego wyrzuciłem z niej animacje i dałem im osobną kategorię. Ale to i tak pozostawia mi trzy okropnie różne filmy, które zwaliły mnie w tym roku z nóg. Nie pozostaje mi więc nic innego jak przyznać im tą nagrodę ex equo i dodać po dwa zdania wyjaśnienia przy każdym. Zaczynamy od Incepcji: za nowatorski pomysł (kurna w mediach wszyscy byli w szoku, gdy ten nieoparty na żadnej znanej licencji film tyle zarobił), osiągnięcie wyżyn wizualnych praktycznie bez wykorzystania efektów specjalnych i za scenę walki w korytarzu. Drugi film to "Kick-ass" za to, że jest taki.. dobra w kontekście tego filmu muszę użyć tego słowa: zajebisty. Najlepszy film nakręcony na podstawie komiksu (do czasu oczywiście kiedy wypuszczą film "Sandman"). Ostatni film to "Social Network" za to, że z dwugodzinnego spektaklu gadających o komputerach głów reżyser zrobił wciągające widowisko. No i ta ścieżka dźwiękowa!
NAJLEPSZA ANIMACJA 2010
Tutaj też było ciężko. Zazwyczaj to Pixar zgarnia tego typu nagrody ale tym razem muszę przyznać palmę pierwszeństwa Dreamworksowi za jego "Jak wytresować smoka". Nie wiem dlaczego ten film tak do mnie trafił ale muszę przyznać, że mnie totalnie urzekł. Prawdopodobnie to zasługa "Szczerbatka", który mając wygląd Stitcha zachowuje się jak połączenie konia, psa i sfochowanego nastolatka. Nie zrozumcie mnie źle.. Toy Story 3 z Pixara też jest bardzo dobrym filmem, tyle tylko że jest przepełniony melancholią i nostalgią i głównie przez to przegrał z "Jak wytresować smoka".
NAJWAŻNIEJSZY ZGON... O KTÓRYM NIKT NIE SŁYSZAŁ
Irvin Kershner. Człowiek, który dał światu najlepszy film Sci-fi: "Gwiezdne Wojny V: Imperium Kontratakuje" zmarł 27 listopada 2010.
Tym smutnym akcentem chciałbym zakończyć tą listę. Jeśli ktoś ma jakieś sugestie lub nie zgadza się z jakąś pozycją na liście zapraszam do dyskusji.
Subiektywnie o wszystkim co mnie interesuje i co mnie dotyka. Recenzje filmów, płyt, książek. Porady nie tylko fotograficzne, choć i one się zdarzą. Trochę o życiu i masa różnorodnych felietonów.
niedziela, 26 grudnia 2010
środa, 22 grudnia 2010
Chęć latania to rzecz ludzka, chęć do unoszenia się w powietrzu to rzecz boska.
Na początek mała instrukcja obsługi:
1. Wchodzicie tutaj: LINK
2. Czytacie dalej posta.
3. W razie gdyby nagranie się skończyło wróć do pkt. 1.
Teraz gdy udało mi się zbudować odpowiedni klimat chciałbym pogadać o czymś co mnie od zawsze (czyli od jakichś 3 tygodni) pociąga. Pierwszy z nich powstał ponoć w Chinach już 400 lat przed Chrystusem; następnie próby zbudowania go podjął się między innymi Leonardo da Vinci (który zbudował też: czołg, karabin maszynowy na kółkach, samochód, czy łódź podwodną). Ale dopiero niejakiemu panu Sikorsky'emu udało się dopracować do perfekcji budowę tego pojazdu, który stał się słynny za sprawą pewnego konfliktu wojennego.
Witaj w Wietnamie, maleńka.
Tak jest: dzisiaj pogadamy o helikopterach, a konkretniej o modelu UH-1 firmy Bell, znanym też jako "Huey". Podczas wojny w Wietnamie nasz "Huey" i jego bracia (było ich tam łącznie 12.000) wykonali prawie 500,000 misji bojowych, ewakuacyjnych i zwiadowczych co przeliczyło się na jakieś 9.713.762 godzin lotu (kurcze zawsze mnie to zastanawia kto to wszystko liczy? Ciekawe czy wie, że poza liczbami istnieje jeszcze inny, magiczny świat?). Podczas tych wielu godzin piloci byli nieustannie narażeni na ostrzał, z każdej strony (to taka specyfika wojny w Wietnamie: widzisz kamień większy niż 30x30cm? Pewnie pod nim siedzi wkurzony azjata z AK-47). Kurcze... żeby być pilotem helikoptera podczas wojny w Wietnamie naprawdę trzeba było mieć jaja ze stali przekraczające prawie udźwig maszyny... żeby nie pozostać gołosłownym chciałbym omówić przypadek niejakiego majora Patricka Brady'ego, który otrzymał Medal za Honor i nawet przeżył by go odebrać.
Ale co takiego uczynił nasz pilot? Zacznijmy od tego, że pan major zgłosił się na ochotnika by pomóc rannym żołnierzom, którzy utknęli w pewnej dolinie CAŁKOWICIE zajętej przez mocno okopanego wroga i CAŁKOWICIE przykrytej gęstą jak masa perłowa mgłą. Wykorzystując wirnik helikoptera by przegnać mgłę nasz dziarski koleżka przeleciał nisko nad doliną i gdy w końcu znalazł rannych wojaków, wylądował zupełnie nie zwracając uwagi na to, że z bliska bezkarnie naparzali do niego żołnierze Północnego Wietnamu (to ci źli) ewakuował wszystkich dwóch (!!) żołnierzy i odleciał. Mało?
W Afganistanie też umieją nieźle latać.
Następnie został wezwany (oczywiście znowu była gęsta mgła) by pomóc kolejnym żołnierzom, którzy kryli się jakieś 50 metrów od wroga. Dodajmy, że Wietnamce zestrzelili już dwa inne helikoptery a kilka innych próbowało ale się im nie udało. Co na to major? Wylądował jakby nigdy nic, zabrał na pokład żołnierzy i odleciał. I tak cztery kurna razy! (a podczas trzeciego razu miał już mocno poturbowany helikopter wraz z rozwaloną połową kontrolek lodu) Mało?
Chwilkę później wymienił helikopter i został poproszony o ewakuowanie plutonu Amerykańców, który utknął na polu minowym. Tak jest.. nie mylą was oczęta: pan Brady miał posadzić tą 17 metrową, ważącą 2 tony bestię na cholernym polu minowym! Gdy jedna z min wybuchła koło jego helikoptera raniąc 2 osoby z jego załogi ten szalony major pewnie tylko wzruszył ramionami, poczekał aż wszyscy się załadują i odleciał czymś co się nadawało już tylko na złom. Teraz już wiecie czemu chcę być pilotem helikoptera? (Nie.. to wcale nie jest wpływ Call of Duty).
To wyglądało mniej-więcej tak, tylko że z setką Wietnamczyków i jeszcze większą ilością karabinów oraz wybuchów.
No dobra.. ale czego potrzebuję jako przyszły pilot? Cóż.. przede wszystkim potrzeba mi licencji pilota a tej jest kilka rodzajów (i chyba jest nietrudna do zdobycia skoro nawet John Travolta może latać):
- Pilot Uczeń: pozwala latać pod okiem instruktora, lub samemu w ściśle określonych warunkach (nie dalej niż 100 metrów od lotniska czy coś w tym stylu), więc to odpada.
- Pilot Sportowy: pozwala latać Lekkimi Sportowymi Samolotami co tłumaczy się jako: Kosiarka ze Skrzydłami. To też odpada.
- Pilot Rekreacyjny: daje możliwość latania samolotami o mocy silnika 130kW (kilo Watów jakby co)... Wiecie ile ma Huey? 1.044kW. No proszę.. nie bądźmy śmieszni.
- Pilot Prywatny: ta licencja daje możliwość latania niekomercyjnego więc już na tym etapie mógłbym pozostać ale dla ciekawskich podam jeszcze pozostałe dwa.
- Pilot Komercyjny: może latać za pieniądze aczkolwiek jeszcze nie dla linii lotniczych.
- Pilot Transportowy Linii Lotniczych: ten to jest pełen serwis.
Ustaliłem zatem, że na licencji Pilota Prywatnego mogę się zatrzymać, więc teraz skupmy się na kosztach i na czasie jaki mi to zajmie (wszystkie dane są pobrane ze strony Australijskiego Rządu). Najgorsze jest to, że muszę po kolei robić wszystkie licencje, a te swoje kosztują. Niestety udało mi się znaleźć tylko koszt licencji pilota prywatnego, który wynosi $17000 (a wy narzekacie na koszty prawa jazdy). Jeśli bym chciał być pilotem linii lotniczych bym musiał wydać około $65600 + ceny trzech pierwszych licencji, dlatego zostanę chyba przy prywatnym lataniu. Jak długo mi to zajmie? To może być zaskakujące ale trzeba wylatać tylko 55-60 godzin (chyba, że robi się dłuższym trybem, z większymi odstępami między kolejnymi lotami: wtedy czas wydłuża się do 200 godzin).
Dobra.. powiedzmy że mam licencję i umiejętności... do szczęścia brakuje mi tylko maszyny. Trzeba zatem się odwołać do aukcji Hueyów, która oprócz tego, że sprzedaje te świetne maszyny ma najgorszy na świecie wygląd strony. Ogólnie znalazłem kilka ofert z czego jeśli bym miał się skusić to kupiłbym tego za €1.650.00 jako że jest bezwypadkowy, do kupienia w Niemczech i ma tylko 8.400 godzin wylatanych.
To by było na tyle dzisiaj. Nadal trwam w swoim zapale (ciekawe jak długo jeszcze) i nie przeszkadza mi nawet to, że Hollywood zredukował rolę helikopterów w filmach do: "fajnie to wygląda jak główny bohater wyskakuje/rozwala/prawie ginie w wypadku/ wysiada epicko z helikoptera. Na koniec dwie fotki z Wietnamu:
1. Wchodzicie tutaj: LINK
2. Czytacie dalej posta.
3. W razie gdyby nagranie się skończyło wróć do pkt. 1.
Teraz gdy udało mi się zbudować odpowiedni klimat chciałbym pogadać o czymś co mnie od zawsze (czyli od jakichś 3 tygodni) pociąga. Pierwszy z nich powstał ponoć w Chinach już 400 lat przed Chrystusem; następnie próby zbudowania go podjął się między innymi Leonardo da Vinci (który zbudował też: czołg, karabin maszynowy na kółkach, samochód, czy łódź podwodną). Ale dopiero niejakiemu panu Sikorsky'emu udało się dopracować do perfekcji budowę tego pojazdu, który stał się słynny za sprawą pewnego konfliktu wojennego.
Witaj w Wietnamie, maleńka.
Tak jest: dzisiaj pogadamy o helikopterach, a konkretniej o modelu UH-1 firmy Bell, znanym też jako "Huey". Podczas wojny w Wietnamie nasz "Huey" i jego bracia (było ich tam łącznie 12.000) wykonali prawie 500,000 misji bojowych, ewakuacyjnych i zwiadowczych co przeliczyło się na jakieś 9.713.762 godzin lotu (kurcze zawsze mnie to zastanawia kto to wszystko liczy? Ciekawe czy wie, że poza liczbami istnieje jeszcze inny, magiczny świat?). Podczas tych wielu godzin piloci byli nieustannie narażeni na ostrzał, z każdej strony (to taka specyfika wojny w Wietnamie: widzisz kamień większy niż 30x30cm? Pewnie pod nim siedzi wkurzony azjata z AK-47). Kurcze... żeby być pilotem helikoptera podczas wojny w Wietnamie naprawdę trzeba było mieć jaja ze stali przekraczające prawie udźwig maszyny... żeby nie pozostać gołosłownym chciałbym omówić przypadek niejakiego majora Patricka Brady'ego, który otrzymał Medal za Honor i nawet przeżył by go odebrać.
Ale co takiego uczynił nasz pilot? Zacznijmy od tego, że pan major zgłosił się na ochotnika by pomóc rannym żołnierzom, którzy utknęli w pewnej dolinie CAŁKOWICIE zajętej przez mocno okopanego wroga i CAŁKOWICIE przykrytej gęstą jak masa perłowa mgłą. Wykorzystując wirnik helikoptera by przegnać mgłę nasz dziarski koleżka przeleciał nisko nad doliną i gdy w końcu znalazł rannych wojaków, wylądował zupełnie nie zwracając uwagi na to, że z bliska bezkarnie naparzali do niego żołnierze Północnego Wietnamu (to ci źli) ewakuował wszystkich dwóch (!!) żołnierzy i odleciał. Mało?
W Afganistanie też umieją nieźle latać.
Następnie został wezwany (oczywiście znowu była gęsta mgła) by pomóc kolejnym żołnierzom, którzy kryli się jakieś 50 metrów od wroga. Dodajmy, że Wietnamce zestrzelili już dwa inne helikoptery a kilka innych próbowało ale się im nie udało. Co na to major? Wylądował jakby nigdy nic, zabrał na pokład żołnierzy i odleciał. I tak cztery kurna razy! (a podczas trzeciego razu miał już mocno poturbowany helikopter wraz z rozwaloną połową kontrolek lodu) Mało?
Chwilkę później wymienił helikopter i został poproszony o ewakuowanie plutonu Amerykańców, który utknął na polu minowym. Tak jest.. nie mylą was oczęta: pan Brady miał posadzić tą 17 metrową, ważącą 2 tony bestię na cholernym polu minowym! Gdy jedna z min wybuchła koło jego helikoptera raniąc 2 osoby z jego załogi ten szalony major pewnie tylko wzruszył ramionami, poczekał aż wszyscy się załadują i odleciał czymś co się nadawało już tylko na złom. Teraz już wiecie czemu chcę być pilotem helikoptera? (Nie.. to wcale nie jest wpływ Call of Duty).
To wyglądało mniej-więcej tak, tylko że z setką Wietnamczyków i jeszcze większą ilością karabinów oraz wybuchów.
No dobra.. ale czego potrzebuję jako przyszły pilot? Cóż.. przede wszystkim potrzeba mi licencji pilota a tej jest kilka rodzajów (i chyba jest nietrudna do zdobycia skoro nawet John Travolta może latać):
- Pilot Uczeń: pozwala latać pod okiem instruktora, lub samemu w ściśle określonych warunkach (nie dalej niż 100 metrów od lotniska czy coś w tym stylu), więc to odpada.
- Pilot Sportowy: pozwala latać Lekkimi Sportowymi Samolotami co tłumaczy się jako: Kosiarka ze Skrzydłami. To też odpada.
- Pilot Rekreacyjny: daje możliwość latania samolotami o mocy silnika 130kW (kilo Watów jakby co)... Wiecie ile ma Huey? 1.044kW. No proszę.. nie bądźmy śmieszni.
- Pilot Prywatny: ta licencja daje możliwość latania niekomercyjnego więc już na tym etapie mógłbym pozostać ale dla ciekawskich podam jeszcze pozostałe dwa.
- Pilot Komercyjny: może latać za pieniądze aczkolwiek jeszcze nie dla linii lotniczych.
- Pilot Transportowy Linii Lotniczych: ten to jest pełen serwis.
Ustaliłem zatem, że na licencji Pilota Prywatnego mogę się zatrzymać, więc teraz skupmy się na kosztach i na czasie jaki mi to zajmie (wszystkie dane są pobrane ze strony Australijskiego Rządu). Najgorsze jest to, że muszę po kolei robić wszystkie licencje, a te swoje kosztują. Niestety udało mi się znaleźć tylko koszt licencji pilota prywatnego, który wynosi $17000 (a wy narzekacie na koszty prawa jazdy). Jeśli bym chciał być pilotem linii lotniczych bym musiał wydać około $65600 + ceny trzech pierwszych licencji, dlatego zostanę chyba przy prywatnym lataniu. Jak długo mi to zajmie? To może być zaskakujące ale trzeba wylatać tylko 55-60 godzin (chyba, że robi się dłuższym trybem, z większymi odstępami między kolejnymi lotami: wtedy czas wydłuża się do 200 godzin).
Dobra.. powiedzmy że mam licencję i umiejętności... do szczęścia brakuje mi tylko maszyny. Trzeba zatem się odwołać do aukcji Hueyów, która oprócz tego, że sprzedaje te świetne maszyny ma najgorszy na świecie wygląd strony. Ogólnie znalazłem kilka ofert z czego jeśli bym miał się skusić to kupiłbym tego za €1.650.00 jako że jest bezwypadkowy, do kupienia w Niemczech i ma tylko 8.400 godzin wylatanych.
To by było na tyle dzisiaj. Nadal trwam w swoim zapale (ciekawe jak długo jeszcze) i nie przeszkadza mi nawet to, że Hollywood zredukował rolę helikopterów w filmach do: "fajnie to wygląda jak główny bohater wyskakuje/rozwala/prawie ginie w wypadku/ wysiada epicko z helikoptera. Na koniec dwie fotki z Wietnamu:
Etykiety:
helikopter,
huey,
licencja,
medal of honor,
pilot,
wietnam
środa, 8 grudnia 2010
POPROSTU NIE MYŚLISZ CZTEROWYMIAROWO! cz. 2
Dzisiaj bez zbędnego wstępu przechodzę do dalszych rozważań o naturze wymiarów. By jednak nie rzucać was na otwarte egipskie wody (piszę egipskie bo nie dość, że są głębokie to mają jeszcze rekiny jedzące ludzi!) krótkie przypomnienie: w kolejności od zera do pięć wymiary to: kropka, długość, szerokość, głębokość, czas i gdybanie. Dzisiaj przede mną trudne zadanie wytłumaczenia wam, moi drodzy czytelnicy kolejnych pięciu wymiarów i aby sobie z nim poradzić postanowiłem zatrudnić pewnego pomocnika:
Panda Po znany też jako "Zaczepiasz-mojego-kumpla?"
Mój drogi pomocnik ochoczo przybrał pozę idealnie ilustrującą piąty wymiar, który będzie naszym punktem wyjścia. Załóżmy, że stopa (łapa?) którą trzyma na ziemi to czas kiedy Po był jeszcze małym pandziątkiem. Jego uniesiona prawa ręka (łapa?) to ten moment, w którym zdetonował najbardziej niedobrego kiciusia w Chinach. Teraz pomyślmy co by było gdyby Panda został w knajpie ojca. Z wnikliwej obserwacji wnioskuję, że kleił by kluski do końca życia (co w świetle nowych informacji o tej animacji nie byłoby takie złe bowiem nie dopuściło by to do powstania kolejnych 6 części tego filmu). To niech będzie jego druga ręka (łapa?). Dobra.. wyszło na to, że was okłamałem i napisałem kolejny przydługi wstęp ale już przechodzę do rzeczy.
WYMIAR 6: Zagięcie (znowu). Załóżmy, że Panda może podróżować w czasie do swojej stopy by się pośmiać z tego jakim był nieudacznikiem. Możemy to potraktować jako zagięcie czwartego wymiaru do piątego, lub po prostu napisać, że Po musi zrobić skłon prawą ręką do swojej stopy. Niezależnie od tego w którym momencie między Po-pandziątko a Po-największy-rozpierdzielator by się znalazł, nadal by pozostał w "swojej" linii czasu gdzie wszystko potoczyło się tak jak to scenarzysta zaplanował. Gdyby jednak chciał się przenieść do jego drugiej łapy gdzie byłby dalej kuchcikiem musiałby się cofnąć do swojego dzieciństwa, gdzie by musiał się nakierować tak by w ogóle nie myśleć o Kung-Fu tylko o kluskach, zmieniając przyszłość i tworząc w ten sposób nową linię czasu, w której przejmuje rodzinny interes po ojcu.
Chyba, że ktoś mu podsunie pomysł by zniszczyć ten interes.
To by było jednak podążenie dłuższą drogą. Krótszą byłoby poprostu zgiąć ręce (łapy?) i złączyć je umożliwiając w ten sposób przeskoczenie z jednej linii czasu do drugiej. To jest właśnie szósty wymiar.
WYMIAR 7: Linia (to tutaj zaczyna się jazda). No dobra.. więc czwarty wymiar to linia nie? Więc może to być także linia łącząca początek i koniec wszechświata prawda? Prawda. To teraz postarajcie się wyobrazić cały szósty wymiar jako punkt (mi w tym momencie wypłynął mózg). Żeby wam to ułatwić chcę przedstawić wam wizualizację: weźcie początek naszego wszechświata (czyli prawdopodobnie Wielki Wybuch), wyobraźcie sobie wszystkie możliwe linie czasowe prowadzące do końca naszego wszechświata (czyli np Wielki Chłód, Wielki Krach, czy Wielkie Pierdnięcie Energii Próżni) - to jest nasz punkt, znany też jako nieskończoność.
Wymiar o którym właśnie mówię jest linią łączącą dwa sześciowymiarowe punkty czyli tak naprawdę dwie nieskończoności. "O rety!", zakrzyknie mój asystent, "jak może istnieć druga nieskończoność?" Cóż drogi Pando.. to w miarę proste: musi zwyczajnie mieć inny początek, inny zestaw praw fizyki i inne rodzaje jego końca. Może inny wszechświat powstał po zderzeniu się dwóch kosmicznych firanek? (tzw. M-teoria) A może jest wypełniony przez myślące szafy emitujące światło słoneczne? W każdym razie siódmy wymiar łączy te dwie nieskończoności.
Albo może istnieje wszechświat gdzie Daimos jest postacią historyczną.
Wymiar 8: Rozgałęzienie (tu kończy się jazda a zaczyna abstrakcja). Gdyby od linii łączącej dwie nieskończoności poprowadzić jeszcze jedną prostopadłą prowadzącą do innej nieskończoności (np. takiej gdzie zwierzęta uczą się Kung-Fu i są narysowane) dostalibyśmy ósmy wymiar. To by było na tyle. Idziemy dalej!
Wymiar 9: Zagięcie. Tak jak było w przypadku wymiaru szóstego, gdzie zagięliśmy szósty wymiar do wyższego by umożliwić przeskoczenie z jednego punktu do innego punktu w szóstym wymiarze, dziewiąty wymiar możemy uzyskać zaginając jedną nieskończoność na drugą tak by możliwe było bezpośrednie przejście z jednej na drugą. Tak wiem, że to brzmi tak jakby Panda Po miał trzymać za rękę (łapę?) mistrza Oogwaya gdy ten zamienił się w płatki drzewa brzoskwini i odleciał w kosmos ale to ma sens. To znaczy.. dla kogoś gdzieś na ziemi to ma sens.
Wymiar 10: Punkt. Ujmę to najprościej jak potrafię: wyobraźcie sobie, że mamy nieskończoną ilość możliwych rozgałęzień zawartą w nieskończonej ilości linii czasu zawartych w nieskończonych ilościach wszechświatów i to wszystko sprowadźcie do punktu - właśnie wyobraziliście sobie dziesiąty wymiar!
Panda nadal próbuje ale utknął na siódmym wymiarze.
To by było na tyle. Dzięki, że wytrwaliście do końca tej szalonej podróży! Jakieś pytania?
Panda Po znany też jako "Zaczepiasz-mojego-kumpla?"
Mój drogi pomocnik ochoczo przybrał pozę idealnie ilustrującą piąty wymiar, który będzie naszym punktem wyjścia. Załóżmy, że stopa (łapa?) którą trzyma na ziemi to czas kiedy Po był jeszcze małym pandziątkiem. Jego uniesiona prawa ręka (łapa?) to ten moment, w którym zdetonował najbardziej niedobrego kiciusia w Chinach. Teraz pomyślmy co by było gdyby Panda został w knajpie ojca. Z wnikliwej obserwacji wnioskuję, że kleił by kluski do końca życia (co w świetle nowych informacji o tej animacji nie byłoby takie złe bowiem nie dopuściło by to do powstania kolejnych 6 części tego filmu). To niech będzie jego druga ręka (łapa?). Dobra.. wyszło na to, że was okłamałem i napisałem kolejny przydługi wstęp ale już przechodzę do rzeczy.
WYMIAR 6: Zagięcie (znowu). Załóżmy, że Panda może podróżować w czasie do swojej stopy by się pośmiać z tego jakim był nieudacznikiem. Możemy to potraktować jako zagięcie czwartego wymiaru do piątego, lub po prostu napisać, że Po musi zrobić skłon prawą ręką do swojej stopy. Niezależnie od tego w którym momencie między Po-pandziątko a Po-największy-rozpierdzielator by się znalazł, nadal by pozostał w "swojej" linii czasu gdzie wszystko potoczyło się tak jak to scenarzysta zaplanował. Gdyby jednak chciał się przenieść do jego drugiej łapy gdzie byłby dalej kuchcikiem musiałby się cofnąć do swojego dzieciństwa, gdzie by musiał się nakierować tak by w ogóle nie myśleć o Kung-Fu tylko o kluskach, zmieniając przyszłość i tworząc w ten sposób nową linię czasu, w której przejmuje rodzinny interes po ojcu.
Chyba, że ktoś mu podsunie pomysł by zniszczyć ten interes.
To by było jednak podążenie dłuższą drogą. Krótszą byłoby poprostu zgiąć ręce (łapy?) i złączyć je umożliwiając w ten sposób przeskoczenie z jednej linii czasu do drugiej. To jest właśnie szósty wymiar.
WYMIAR 7: Linia (to tutaj zaczyna się jazda). No dobra.. więc czwarty wymiar to linia nie? Więc może to być także linia łącząca początek i koniec wszechświata prawda? Prawda. To teraz postarajcie się wyobrazić cały szósty wymiar jako punkt (mi w tym momencie wypłynął mózg). Żeby wam to ułatwić chcę przedstawić wam wizualizację: weźcie początek naszego wszechświata (czyli prawdopodobnie Wielki Wybuch), wyobraźcie sobie wszystkie możliwe linie czasowe prowadzące do końca naszego wszechświata (czyli np Wielki Chłód, Wielki Krach, czy Wielkie Pierdnięcie Energii Próżni) - to jest nasz punkt, znany też jako nieskończoność.
Wymiar o którym właśnie mówię jest linią łączącą dwa sześciowymiarowe punkty czyli tak naprawdę dwie nieskończoności. "O rety!", zakrzyknie mój asystent, "jak może istnieć druga nieskończoność?" Cóż drogi Pando.. to w miarę proste: musi zwyczajnie mieć inny początek, inny zestaw praw fizyki i inne rodzaje jego końca. Może inny wszechświat powstał po zderzeniu się dwóch kosmicznych firanek? (tzw. M-teoria) A może jest wypełniony przez myślące szafy emitujące światło słoneczne? W każdym razie siódmy wymiar łączy te dwie nieskończoności.
Albo może istnieje wszechświat gdzie Daimos jest postacią historyczną.
Wymiar 8: Rozgałęzienie (tu kończy się jazda a zaczyna abstrakcja). Gdyby od linii łączącej dwie nieskończoności poprowadzić jeszcze jedną prostopadłą prowadzącą do innej nieskończoności (np. takiej gdzie zwierzęta uczą się Kung-Fu i są narysowane) dostalibyśmy ósmy wymiar. To by było na tyle. Idziemy dalej!
Wymiar 9: Zagięcie. Tak jak było w przypadku wymiaru szóstego, gdzie zagięliśmy szósty wymiar do wyższego by umożliwić przeskoczenie z jednego punktu do innego punktu w szóstym wymiarze, dziewiąty wymiar możemy uzyskać zaginając jedną nieskończoność na drugą tak by możliwe było bezpośrednie przejście z jednej na drugą. Tak wiem, że to brzmi tak jakby Panda Po miał trzymać za rękę (łapę?) mistrza Oogwaya gdy ten zamienił się w płatki drzewa brzoskwini i odleciał w kosmos ale to ma sens. To znaczy.. dla kogoś gdzieś na ziemi to ma sens.
Wymiar 10: Punkt. Ujmę to najprościej jak potrafię: wyobraźcie sobie, że mamy nieskończoną ilość możliwych rozgałęzień zawartą w nieskończonej ilości linii czasu zawartych w nieskończonych ilościach wszechświatów i to wszystko sprowadźcie do punktu - właśnie wyobraziliście sobie dziesiąty wymiar!
Panda nadal próbuje ale utknął na siódmym wymiarze.
To by było na tyle. Dzięki, że wytrwaliście do końca tej szalonej podróży! Jakieś pytania?
Subskrybuj:
Posty (Atom)