
Nie pytajcie czemu plakat jest zrobiony bokiem.
Jako, że film ten jest dziełem J.J. Abramsa (tego od „Lost”) ważne jest by widz odkrywał fabułę razem z bohaterami. Dlatego też postaram się opisać jak najmniej, zaznaczając jedynie że mamy do czynienia z thrillerem. Film opowiada historię paczki dzieciaków z jakiejś pipidówy w Ohio, która po rozpoczęciu wakacji w 1979 roku postanawia nakręcić film o zombie. Podczas kręcenia jednej ze scen są świadkami olbrzymiego wypadku kolejowego (swoją drogą świetnie zrobionego – ja miałem buzię otwartą przez całą scenę). Niedługo po nim w mieście zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a miejscowy zastępca szeryfa podejmuje próbę wyjaśnienia tajemnicy kryjącej się za tymi zjawiskami i katastrofą kolejową.
Wiecie co jest największą siłą tego filmu? To, że czuje się w nim ducha starszych Spielbergowskich filmów z lat 80ych (choćby „Goonies” – jest nawet wzbudzający sympatię grubasek). Cały film jest niejako melancholijnym hołdem złożonym przez Abramsa (ten od „Lost”) właśnie Spielbergowi i to się czuje. Decyzja o uczynieniu głównymi bohaterami właśnie dzieci, osadzenie akcji w 1979 roku (świetnie dobrane oryginalne piosenki takie jak ELO czy BLONDIE), charakterystyczne motywy muzyczne, czy nawet pewne niedoskonałości widoczne na ekranie sugerujące, że film był kręcony 20 lat temu – to wszystko składa się na piękne danie dla fanów sympatycznego brodacza, który nakręcił „ET”.

Na zdjęciu: sympatyczny brodacz.
A co jeśli nie jest się fanem Spielberga? Cóż… dla takich ludzi będzie to „zaledwie” dobry i trzymający w napięciu dreszczowiec, którego mocną stroną jest genialne poczucie humoru: nienachalne, niewymuszone (a niech cię Transformers 2!) i naprawdę trzymające poziom. Co więcej, dobrym pomysłem było obsadzenie w rolach głównych mało znanych aktorów, którzy nie odwracają zbytnio naszej uwagi od tego co się dzieje na ekranie (a przy tym nawet dają radę). Oprócz tego „urealniają” w pewnym stopniu ten film. Obsadzenie w głównych rolach jakichś bardziej znanych osób popsułoby wrażenie małej, nudnej położonej „gdzieś w USA” miejscowości.
Szczerze i subiektywnie stwierdzam, że dawno nie widziałem tak sprawnie nakręconego filmu, który nie dość, że niesie ze sobą ducha Spielberga to jeszcze daje dużo od siebie. Podobało mi się w nim to, że nie stara się z całych sił być fajnym… on po prostu jest super.
Ps. Koniecznie zostańcie na napisach końcowych. KONIECZNIE.
Moja ocena: 8,5/10
Piwko nie wypaliło to wziąłeś się za bloga :). Może nawet odwiedzę kino szkoda tylko, że dobre filmy utrzymują się w box office do 4 tygodni :(.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc to po twojej recenzji chyba się skuszę na ten film...
OdpowiedzUsuńSwoją drogą nie mogę znieść ile w dzisiejszych czasach powstaje min. beznadziejnych komedii romantycznych... To jest jakaś masakra, marnowanie pieniędzy i robienie (delikatnie mówiąc) kretyna z widza :/ Mówię to jako kobieta- potencjalny odbiorca tego typu filmów :)
Pragnę zauważyć, że to właśnie komedie romantyczne mają największą widownię :/.
OdpowiedzUsuńTo mnie boli właśnie, że komedie romantyczne (często słabe) mają największą widownię, a przez to będą dalej powstwac:/.
OdpowiedzUsuń