Wiecie co? Ekranizacje komiksów o superbohaterach to ciężka sprawa. Przekonali się o tym twórcy takich „hitów” jak „Spider-man 3” (przesławna scena z emofryzurą Petera Parkera), „Fantastycznej Czwórki” (to film z dwoma plusami, każdy w posiadaniu Jessici Alby), czy „Elektry” (no comment). Kręcąc ekranizacje komiksowe, twórcy starają się trafić do jak najszerszego grona odbiorców, bo jak wiadomo im więcej widzów tym więcej kasy. Niestety, efektem takiego działania są filmy wypchane po brzegi idiotyzmami i z taką ilością drewna w dialogach, że mogłyby unieść na wodzie populację Europy. Na szczęście Marvel, czołowy dostawca komiksowych superbohaterów, poszedł po rozum do głowy i powiedział „hasta la vista” filmowcom z Fabryki Marzeń i sam zaczął sprawować pieczę nad ekranizacjami swoich komiksów. Czy wyszło im to na dobre? Cóż, patrząc na ich ostatnie dzieło: „Captain America: Pierwsze starcie” śmiem twierdzić, że tak!
Więcej kurzu! Więcej kurzu!