środa, 24 sierpnia 2011

Atak Kultury: Captain America – Pierwsze starcie.

Wiecie co? Ekranizacje komiksów o superbohaterach to ciężka sprawa. Przekonali się o tym twórcy takich „hitów” jak „Spider-man 3” (przesławna scena z emofryzurą Petera Parkera), „Fantastycznej Czwórki” (to film z dwoma plusami, każdy w posiadaniu Jessici Alby), czy „Elektry” (no comment). Kręcąc ekranizacje komiksowe, twórcy starają się trafić do jak najszerszego grona odbiorców, bo jak wiadomo im więcej widzów tym więcej kasy. Niestety, efektem takiego działania są filmy wypchane po brzegi idiotyzmami i z taką ilością drewna w dialogach, że mogłyby unieść na wodzie populację Europy. Na szczęście Marvel, czołowy dostawca komiksowych superbohaterów, poszedł po rozum do głowy i powiedział „hasta la vista” filmowcom z Fabryki Marzeń i sam zaczął sprawować pieczę nad ekranizacjami swoich komiksów. Czy wyszło im to na dobre? Cóż, patrząc na ich ostatnie dzieło: „Captain America: Pierwsze starcie” śmiem twierdzić, że tak!



Więcej kurzu! Więcej kurzu!

















Jest rok 1942, świat trawiony jest przez gorączkę wojenną. USA dołączyło do wojny i każdy zdolny do walki człowiek zapisuje się do armii by wspomóc swoich braci patriotów w walce z Nazistami. Głównym bohaterem jest Steve Rogers (grany przez Chrisa Evansa), który jest wybitnie i wyjątkowo… niezdolny do walki. Wiecie: chorowity, chuchrowaty i w ogóle. Odrzucany z kolejnych punktów poborowych Rogers wkrótce dostaje swoją wymarzoną szansę: Armia zauważa jego poświęcenie, odwagę i sumienie i włączają go w tajny program tworzenia armii superżołnierzy. Z chuchra, słabeusza i cieniasa staje się przypakowanym twardzielem (ale nie mięśniakiem!), którego zadaniem będzie stawić czoła nazistowskiej organizacji Hydra i jej szefowi: Johannowi Schmidtowi.



W tej roli Agent Elrond Smith

















Od tego momentu historia rusza z kopyta i nie zwalnia nawet na chwilę. Mimo, że fabuła nie oferuje szokujących zwrotów akcji i nie stawia ważnych pytań, udaje się jej wciągnąć i zaciekawić widza. Trwający 2 godziny film ogląda się z zapartym tchem, absolutnie nie czując upływu czasu: nie ma żadnych niepotrzebnych dialogów ani zbędnych dłużyzn. „Captain America” jest filmem, który nazwałbym lekkim. Jego sekwencje akcji nie są przedłużane na siłę ani nie męczą zbytnią brawurowością efektów specjalnych (tfu tfu… Transformers 2). Do tego dochodzą naprawdę niezłe, pisane z polotem i humorem dialogi. Na tym polu bryluje oczywiście Howard Stark, naukowiec, wynalazca a w chwilach wolnych playboy (nazwisko brzmi znajomo? To jest ojciec Tony’ego Starka – filmowego Iron Mana). Warto zwrócić też uwagę na drugoplanową rolę Tommy’ego Lee Jonesa w roli Pułkownika Phillipsa.

Żaden nowoczesny film nie może obejść się bez efektów (brrr) 3D. Także i w tym przypadku nie mamy wyjścia – jeśli chcecie oglądać Captaina Americę i jego klatę w kinach to możecie to robić tylko w 3D. Muszę przyznać, że efekty trójwymiaru nie były nachalne i nawet dosyć dobrze wplecione w film. Aczkolwiek rodzi się pytanie: po co nam 3D skoro i tak go ledwo zauważamy? No ale mniejsza z tym. Od strony technicznej film wyróżnia się ciekawą ścieżką dźwiękową. Oglądając go miałem wrażenie, że kompozytor wzorował się trochę na nieśmiertelnym Johnie Williamsie i muzyce do Indiany Jonesa. Soundtrack dzięki temu ma taki trochę „starszy” posmak, nadający filmowi ciekawego klimatu.



KLIMAT












Szedłem na ten film z przekonaniem: „będą naparzać nazistów więc chyba nie będzie źle”. Ale okazało się, że film daje znacznie więcej od siebie. Dobrze przemyślany, z ciekawymi dialogami i ze spisującymi się aktorami naprawdę wciąga. Muszę przyznać, że bawiłem się przednio a po reakcjach moich współtowarzyszy sądzę, że i im się podobało (tu macie recenzję „Captain America” napisaną przez Jarka). Co ciekawe jak na film o kolesiu odzianym właściwie w flagę amerykańską mało jest w nim nachalnych motywów patriotycznych. Nikt nie drze się przez pół minuty „za Amerykę” i nikt nie ginie chwalebnie trzymając w zębach amerykańską flagę. Dzięki Bogu. To duży plus.

„Captain America: Pierwsze starcie” to część składowa większego projektu. Wraz z „Iron Manem”, „Thorem” i „Spidermanem” miały za zadanie ukazać początki kilku najbardziej znanych superbohaterów, po to by mogli razem wystąpić w filmie „Thhttp://www.blogger.com/img/blank.gife Avengers”. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do całego tego projektu. Aczkolwiek po „Captain America” poczułem coś co nazywam „ostrożnym optymizmem”. Poza tym w tym filmie wystąpi Czarna Wdowa a z nią nie może się nie udać!

PS. Dla Znawców Komiksów: Jak w większości filmów o superbohaterach Marvela w epizodycznej roli wystąpił jeden z najważniejszych rysowników: Stan Lee. Ja go znalazłem. A czy wam się uda? (Jarkowi niestety się nie powiodło).

Moja Ocena: 8

5 komentarzy:

  1. Pierwszy! Normalnie orgazm prawie :P.

    Dzięki za podlinkowanie mojego bloga, nareszcie czytelnicy mogą skonfrontować ze sobą nasze style :P.

    Spiderman nie jest kawałkiem układanki układającej się w film The Avengers, przynajmniej nie ten w reżyserii Sam'a Raimi'niego. Dowodem na to niech będzie restart historii i rozpoczęcie jej zupełnie od początku. Premiera filmu w przyszłym roku.

    Co do Czarnej Wdowy, nigdy jej nie lubiłem, bo zawsze miałem wrażenie, że jest wpychana w serię o superbohaterach nieco na siłę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja racja z tym Spidermanem:P zagalopowałem się trochę:) na swoją obronę dodam, że w świecie komiksów jest w składzie The Avengers:P

    Ja do Czarnej Wdowy mam pewien sentyment (Scarlett) ale fakt, trochę na siłę ją dodali. Ale z drugiej strony... ktoś w The Avengers musi mieć niejasną motywację a kto nadaje się do tego lepiej niż Ruda z Rosji?

    OdpowiedzUsuń
  3. nie byłam w kinie na tym ale po przeczytaniu recenzji Twojej i Jarka czuję się jak bym była ;)
    p.s.1. wiedziałam, że ten film będzie tematem następnej notki
    p.s.2. masz literówkę w trzynastym wyrazie pierwszego zdania piątego akapitu
    p.s.3. musiałam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten film był moim zdaniem zdrowo przerysowany i dzięki temu, jeśli ktoś lubi klimat Wolfenstein-a to będzie się dobrze bawił. Choć przez to, że film jest tak napakowany akcją zdarzyły im się drobne wpadki (szturm na główną bazę Hydry jest trochę przegięty). Nie zmienia to jednak faktu, że dostałem to czego chciałem idąc do kina, czyli dobrą rozrywkę (rozwałkę).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Stark mówisz? "nazwisko brzmi znajomo?" NED ^^

    I ostatnio doszłam do wniosku, że po bieganiu mam twarz jak Red Skull xD

    OdpowiedzUsuń