Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że bardziej subiektywnej recenzji na tym blogu nie uświadczycie. Samego Tin Tina, jako jedną z moich ulubionych bajek z okresu dzieciństwa, darzę ogromnym sentymentem. Dlatego też na seans kinowy szedłem pełen jednocześnie nadziei i strachu. Po tym jak Steven Spielberg i George Lucas zgwałcili czwartego Indianę Jonesa (nie zrozumcie mnie źle… to był dobry film, ale kiepski Indiana Jones) obawy były uzasadnione. Razem ze mną wybrała się moja towarzyszka, której stosunek do Tin Tina był… żaden. Nigdy nie oglądała wersji animowanej, ani nie czytała komiksu, więc podczas seansu zachowała obiektywizm. Z pomocą jej komentarzy powstała ta recenzja. Zapraszam!
Piotr, a chcesz być rudy? Nie, ale mogę taką grzywkę sobie załatwić.