poniedziałek, 24 stycznia 2011

"The Internetional"®, czyli jak podbić Hollywood.

Mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze, co pewnie wyjaśnia dlaczego 99% filmów jest teraz kręconych na podstawie autentycznych wydarzeń. Prawdę mówiąc to zjawisko jest tak powszednie, że naprawdę bym się nie zdziwił gdybym ujrzał planszę ze słowami: "based on a true story" przed seansem Transformersów 3. Ale odbiegam trochę od tematu. Dziś opiszę krok po kroku jak będzie wyglądał proces produkcji takiego filmu. A więc: AKCJA!

PUNKT PIERWSZY: scenariusz.
Jak już wspominałem, świetną historię idealnie nadającą się do sfilmowania dostarczy nam życie. Pozwólcie, że zapytam: wiecie kto posiada klucze dostępu do Internetu?


Tzn, kto oprócz tego kolesia.

















Na świecie istnieje 7 osób, każda z częścią klucza dającego dostęp do Internetu. Jeśli coś by się stało z naszym ukochanym pożeraczem czasu (np. gdyby wyszukiwarka adresów URL przestała działać) minimum pięcioro z tych ludzi musi się udać do bazy w USA i tam połączyć swoje części w jeden klucz (motyw łączenia czegoś jest maksymalnie oklepany ale co tam). Najciekawsze jest to gdzie mieszkają ci goście: mamy po jednym z Ameryki, Anglii, Burkiny Faso, Trynidadu i Tobago, Kanady, Chin i Czech. To by było na tyle z prawdziwego życia (nie kłamię! spójrzcie sami!)... czas teras na fikcję.

Internet padł i czas go reaktywować. Problem w tym, że posiadacze kluczy giną w niewyjaśnionych okolicznościach i przy życiu zostało tylko 3ech. Jakiś wielki, zły i niedobry antagonista (koniecznie z blizną na twarzy i koniecznie grany przez Kevina Spacey'a) ma już w swoich rękach 4 klucze i potrzebuje tylko jednego by zawładnąć Internetem. Misją pozostałych przy życiu ludzi jest odzyskać klucze, uruchomić Neta, powstrzymać wielkiego złego i prawdopodobnie wyhaczyć jakąś fajną, hojnie obdarzoną laskę by uprawiać z nią gorący seks, najlepiej w trakcie strzelaniny. Film więc będzie nowoczesnym techno-thrillerem. Nazwałem go "The Internetional"®.

Które spośród tych 7 nacji pojawią się jako główne 3? Na pewno Amerykaniec (koniecznie facio) bo inaczej Hollywood będzie miało opory przed zaakceptowaniem scenariusza; następnym będzie koleś z Burkiny Faso: tym sposobem uciszymy mniejszości narodowe, że są pominięte w filmie; na koniec potrzebujemy jakąś kobitę do scen miłosnych z Amerykańcem najlepiej jakąś ze śmiesznym zagranicznym akcentem - wybór pada na Czechy.

Następnie by zainteresować jakieś studio filmowe potrzebujemy czegoś co się nazywa "logline". Jest to zdanie streszczające całą fabułę i które w przypadku mojego filmu brzmieć będzie: "W świecie ogarniętym chaosem, troje ludzi posiadających klucze do Internetu będzie walczyło z megakorporacją o przywrócenie porządku na świecie". Całkiem nieźle nie? Prawie sam siebie przekonałem, że z tego mógłby być naprawdę niezły film.


Ten film ma fajny logline: "Przeniesiona do surrealistycznej krainy, młoda dziewczyna zabija pierwszą napotkaną kobietę, jednoczy się potem z trzema absolutnymi nieznajomymi by znów zabić".















PUNKT DRUGI: Producent i studio filmowe.
Jako, że nie chcę się bawić w załatwianie tego wszystkiego muszę znaleźć jakiegoś dobrego producenta podczas gdy ja zajmę posadkę producenta wykonawczego. Z moich badań wynika, że najgorętszym nazwiskiem dzisiejszych czasów jest Jerry Bruckheimer: średnia ocen filmów z Filmwebu, których był producentem to 7,2. (dla porównania taki np. Matrix ma ocenę 7,95). Tak więc witamy na pokładzie mr. Bruckheimer!

Następnym krokiem jest wybór dystrybutora filmowego przed którym będziemy się razem z Jerrym płaszczyć i błagać o kasę. Chyba najlepiej iść zapukać do Universal Pictures bo wygląda na to, że lubią takie klimaty (Trylogia Bourne'a zobowiązuje nie?). Ustalmy, że po 10 nieudanych próbach w końcu się ugną pod ciężarem emocjonalnego szantażu i wyłożą kasę.


Jeśli mi nie zapłacicie $300 mln co 20 min zabiję przypadkowego słodkiego króliczka.











PUNKT TRZECI: obsada.
Czas na wybór reżysera. Osoba, którą wybiorę zadecyduje o ostatecznym kształcie mojego wiekopomnego dzieła więc trzeba zrobić to ostrożnie. Na początek może zobaczmy kto ze słynnych reżyserów NIE będzie reżyserował mojego filmu:

- Michael Bay: znany też jako "wiem-że-to-nie-ma-sensu-więc-wysadźmy-to-w-powietrze" koleś w swoich filmach ma więcej eksplozji niż było na obu wojnach światowych. Łącznie.
- Stephen Spielberg: nie chcę, żeby zrobił mi film z rankingiem PG-13 i ze złagodzonymi scenami seksu i przemocy. (Uwielbiam cię Stephen ale nie wybaczę ci schrzanienia "Wojny Światów")
- Bracia Coen: powiem szczerze, że poprostu nie zrozumiałem ich "To nie kraj dla starych ludzi"
- Clint Eastwood: bo się nie zna na techno-thrillerach.
- Paul Greengrass: odkad nakręcił dwie ostatnie części Bourne'a, każdy jego film jest taki sam i w każdym jest Matt Damon.

Wybór więc pada na: Davida Finchera. Zamiast tłumaczenia czemu po prostu podam listę jego najlepszych filmów: "Social Network", "Zodiak", "Benjamin Button", "Fight Club" i "Siedem". Gościu się zna na rzeczy. Koniec kropka.

Ale, ale! Kto zagra w moim przyszłym zdobywcy Oskara za najlepszy film? Amerykanina zagra Bradley Cooper (jego buzia) - ma trzy najważniejsze cechy aktora Hollywoodu: jest na fali, ma ładną buźkę i umie grać. Partnerować mu będą: Djimon Hounsou (jego buzia), który zagra gościa z Burkiny Faso i nada filmowi ładnego etnicznego posmaku (wiem, że to zahacza o rasizm ale tak działa Hollywood), oraz Vera Farminga (jej buzia) jako Czeszka (genialne role w "W chmurach" i "Inflitracji", no i ma taką Czeską urodę).

KROK CZWARTY: Jedziem z tym koksem!
Po wyborze obsady przychodzi czas na zdjęcia i post-produkcję. Szacuję, że to zajmie jakiś rok, ponieważ pan Fincher nie lubi za bardzo efektów specjalnych, więc post-produkcja nie zajmie dużo czasu. Ostatnim krokiem jest powiedzieć w wywiadach, że mój film został zainspirowany dziełami Quentina Tarantino. Nieważne, że to absolutny bullshit... takie hasła sprzedają filmy. Co roku wychodzi z 5 filmów, które są opisywane jako "[wstaw przymiotnik od nazwy kraju] Quentin Tarantino".

To by było na tyle. Macie jakieś inne sugestie odnośnie obsady/reżysera? Zapraszam do dyskusji.

PS. Posiadam prawa autorskie do wszystkiego wyżej opisanego. ®®®®

5 komentarzy:

  1. Ej, protestuję. Murzyn murzynem, Czeszka Czeszką, ale dopóki nie minie Hallyu, a to może potrwać, to sukces nie będzie taki sam bez choć jednej pary skośnych oczu w drużynie ;P Ewentualnie jeżeli obsadzisz choćby Raina http://bit.ly/esZ9Cg [polecają bracia Wachowski] a najlepiej Byung-Hyuna http://bit.ly/eeMvV7 [polecam ja, Stephen Sommers, Sienna Miller i inni http://bit.ly/dXgwci xDDD ej, nei mogę się powstrzymać od jescze jednego lynka, jest zaje-prze-fajny xD http://bit.ly/fDWJAt ] w roli super-sprawnego vengeful ninja czy zuej inteligencji w garniaku, to może dostaniecie chociaż nagrodę MTV za best villain ;P [reminder: Raizo(Rain)>Salt(Andżelina)... http://bit.ly/gXR6t4 ]

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm :D Powiem Ci, że jakoś bardziej byłam do tego przekonana przy pierwszym procesie twórczym na korytarzu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oskara nie będzie, bo nie masz motywu dzielnych ale biednych (bo są na zwojenie) marines:P. Fabuła opisana w taki sposób brzmi trochę sucho, a to przeraża mnie, bo większość filmów pewnie tak na początku brzmi, a stają się klasyką:D.

    Główny zły to może być niezniszczalny ziomek z Avatara, co nawet kawę/herbatę pod ostrzałem pije.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem, gdybys dodał tam dachowe koty (im wiecej tym lepiej) to byłby Oskar. Jakby co, moge wypozyczyc moja Skarpetę.

    Ale ogolnie.. widze to!!

    OdpowiedzUsuń