Czołem czytacze! Zastanawialiście się kiedyś ile byście byli w stanie poświęcić by uratować miliony istnień? Czy zgodzilibyście się bezinteresownie umrzeć za nich… po kilka razy? Z takim problemem zmierzyć się musi główny bohater filmu „Kod Nieśmiertelności”, kapitan Colter Stevens (grany przez Jake’a Gyllenhaala), któremu właściwie nie dano wyboru: budzi się bowiem w pociągu w ciele zupełnie obcej osoby i jako ten ktoś ma tylko 8 minut by znaleźć i powstrzymać terrorystę chcącego wysadzić w powietrze pociąg, którym podróżuje. Po nieudanej próbie budzi się otoczony jakąś dziwną aparaturą tylko po to by zostać odesłanym z powrotem by jeszcze raz przeżyć te 8 minut i podjąć kolejną próbę udaremnienia tego samego zamachu.
Czy ten opis nie przypomniał wam czegoś?
To tyle z opisu fabuły bo, mimo że jest odrobinkę przewidywalna i oparta na sprawdzonych (i odrobinkę zużytych schematach), to trzyma wysoki poziom i robi to co dobra historia robić powinna: ciekawi, wciąga i sprawia, że zadajemy sobie szereg pytań po seansie, a niczego bardziej nie cenię w filmach nad możliwość dyskusji o obrazie, który właśnie obejrzałem. Jako, że mamy do czynienia z rasowym filmem Sci-Fi pytania, które są stawiane przed widzem (aczkolwiek trochę nieśmiało – trzeba je niejako wyłowić z obrazu) zahaczają o typową dla obrazów z tego gatunku problematykę pt. „czym jest rzeczywistość?”.
Sam film jest dopiero drugim dziełem nowego w biznesie Duncana Jonesa, który debiutował jako reżyser fantastycznego (i nakręconego za psie pieniądze – widzicie? Czasami wystarczy mieć talent.) „Moon”. Jeśli uda się Duncanowi utrzymać ten poziom, który utrzymuje do tej pory to wróżę mu świetlaną przyszłość – w końcu mały powiew świeżości w tym odrobinkę kostniejącym filmowym świecie.
Co do aktorów myślę, że Jake Gyllenhall i, grająca główną rolę kobiecą, Michelle Monaghan stanęli na wysokości zadania. Jake dostarcza nam kilku scen z jego firmowym uśmiechem, którego nie powstydziłby się sam Indiana Jones, a Michelle jest wystarczająco urocza w swojej roli by stać się czynnikiem rozładowującym napięcie. Oboje na ekranie tworzą zgraną parę i nie jest nam ciężko uwierzyć w nich jako postaci.
Film bardzo mi się podobał – głównie za sprawą podjętego inteligentnego dialogu z widzem i zmuszenia do zastanowienia się nad tym co oglądamy, co niestety nie jest typowe dla produkcji amerykańskich. Zatem, jeśli lubicie (lub macie akurat ochotę na) filmy nie obrażające waszej inteligencji to polecam wam „Kod Nieśmiertelności”. Aha, i jeszcze jedno: wiele osób porównuje ten film do „Deja Vu” z Denzenem Washingtonem z 2006 roku. Mimo, że dzielą wspólną tematykę i podobny pomysł fabularny to „Kod Nieśmiertelności” jest odrobinę bardziej stonowany i nie aż tak nachalny.
MOJA OCENA: 8
Tytuł: Source Code/Kod Nieśmiertelności
Gatunek: Science-fiction
Główne role: Jake Gyllenhaal, Michelle Monaghan, Vera Farminga.
Czas trwania: 93min.
KIJ W MICHELLE!! VERA lepsza ;P
OdpowiedzUsuńDziękuję
Dzień świstaka 2 :D
OdpowiedzUsuńDorota
Jupi ocena! Rozumiem, że w skali 1 do 10?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiotr, recenzujesz filmy jak profesjonalista!!!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc film dla mnie w miarę, ale nie powinnam się wypowiadać, bo jestem dżejkofilem... I w sumie głównie on mnie tam interesował. (Trochę mnie film nudził, ze dwa razy zaskoczył, ale ogólnie na plus). ;)
OdpowiedzUsuńmamy już ale trzeba jeszcze czas znaleźć :)
OdpowiedzUsuńp.s mam nowy adres bloga: www.photoraphbyfemalina.blogspot.com
Zgadam się z Moniką. Możliwe, że bym nie poszła na film, gdyby nie było w nim Jake'a ;)
OdpowiedzUsuńfilm do pobrania!
OdpowiedzUsuń