wtorek, 24 stycznia 2012

Najwięksi twardziele w historii - zestawienie subiektywne.

Wydaje mi się, że lubimy przyglądać się ludziom, którzy dokonują naprawdę niesamowitych czynów. Dlatego też z zapartym tchem oglądamy gdy sportowcy przełamują kolejne granice wytrzymałości ludzkiego organizmu, lub gdy osoby postawione w ekstremalnych sytuacjach zmieniają się w prawdziwych supermenów. Ludziom  (i Pandom) imponują tacy właśnie mocarze, którzy wbrew przeciwnościom losu wychodzą cało z największych opresji i robią to kopiąc po drodze tuziny dup i nie oglądając się na eksplozje. Pomyślałem sobie zatem, że czemu by nie wspomnieć tutaj o kilku takich osobach? Dlatego też, w poszukiwaniu tych mocarzy zajrzałem do Internetu. Szybko odkryłem, że największa ilość takich herosów pojawia się na wojnach. Przypadek? Nie sądzę… w końcu to jedna z najcięższych sytuacji, w których może się znaleźć człowiek. Zatem do dzieła: oto moje subiektywne zestawienie największych wojennych mocarzy.

Twardziel #1: Major Brian Chontosh.
Mamy tu do czynienia z bohaterem wojny w Iraku. Wyobraźcie sobie: jedziecie swoim Hummerem (który jest sam w sobie niezłym twardzielem) w kolumnie pojazdów, gdy nagle wpadacie w zasadzkę. Zablokowani w wąskiej uliczce między czołgami z przodu a innymi pojazdami z tyłu dostajecie się pod ogień krzyżowy z karabinów, moździerzy i wyrzutni granatów. Co zrobił w takiej sytuacji Major Chontosh? Pewnie westchnął ze znużeniem i wzruszył ramionami, po czym nakazał kierowcy jego Hummera by skręcił i ruszył prosto na okopanych talibów. Po uciszeniu (co tłumaczy się jako: rozpiżdżeniu w drobny mak) stanowiska karabinu, dziarscy chłopcy wbili się swoim 2,5 tonowym pojazdem do okopu wroga. Nasz wojak następnie wysiadł z samochodu i zaczął strzelać.

 
 

Na zdjęciu: przybliżona ilość wystrzelonych pocisków.


















Pierw z własnego karabinu, potem z pistoletu podręcznego, nieprzerwanie kładł wrogich żołnierzy do piachu. Gdy usłyszał głuche „klik – klik” jego magazynka, Chontosh nonszalancko podniósł walającego się na ziemi kałacha i zaczął dalej siać masakrę. Kolejny pusty magazynek zmusił go by poszukał KOLEJNEGO! kałasznikowa. Wszystko fajnie ale w jego stronę zmierzała grupka przeciwników, którzy chcieli się dobrać do jego pogańskiej dupy. Niezrażony tym faktem Brian podniósł granatnik i rozwalił wszystkich nacierających przeciwników. Najs. Ogółem zabił 20 ludzi, a ranił jeszcze więcej. Kurde, przypadek pana Majora dowodzi dwóch rzeczy: gry komputerowe nie kłamią – zawsze znajdzie się załadowana broń upuszczona przez przeciwnika i źli kolesie za nic nie potrafią strzelać.


Twardziel #2: Jack Churchill.
Ten koleś był szalony. Tak szalony, że dostał ksywkę Szalony Jack. Był Szkotem (co trochę wyjaśnia ten fragment o byciu szalonym), który uwielbiał surfować, grać na dudach i wbijać swój prawie półtorametrowy miecz w czaszki przeciwników. Najciekawsze jest to, że Szalony Jack działał podczas Drugiej Wojny Światowej. No wiecie, tej wojny podczas której zaczęto na masową skalę używać czołgów, karabinów maszynowych, samolotów, ogromnych dział itp. Wstąpił do komandosów bo (jak twierdzi Wiki) „odpowiadała mu ich wysoce niebezpieczna służba”. Jedną z przypisywanych mu zasług jest wzięcie do niewoli 42 niemieckich żołnierzy wraz z obsługą moździerza. Oczywiście dokonał tego tylko za pomocą miecza! Rany… gdybym zobaczył jakiegoś ogromnego Szkota wymachującego ogromnym mieczem lądującego w moim okopie i rozrzucającego na wszystkie strony kawałki moich kolegów poddałbym się zanim wypowiedzielibyście słowo „Gestapo” na głos. 

  

Kto pierwszy ten szlachtuje Niemców!












Podczas innej z akcji Churchill prowadził do ataku oddział komandosów przez zasieki i pole minowe. Po ciężkim ostrzale komandosi zostali zredukowani do sześciu rannych osób i Churchilla. To nie trwało długo, ponieważ celny ostrzał z moździerza zmniejszył liczbę żywych do jednego: Szalonego Jacka. Gdy odnaleźli go Niemcy, Churchill spokojnie sobie siedział i grał na dudach. Po złapaniu i wysłaniu do obozu koncentracyjnego Jack stwierdził, że mu się tam nie podoba i wyszedł. Niemcy pochwycili go znowu i umieścili go w nowym obozie, z którego Jack… znowu uciekł. Przeszedł 150 mil, żywiąc się tylko puszką zardzewiałych cebulek (a może na odwrót?), zanim odnaleźli go Amerykanie. Niestety dla niego, wojna zdążyła już się skończyć i jedyne co mógł zrobić to wrócić do Szkocji mrucząc pod nosem: „Gdyby nie ci przeklęci Jankesi moglibyśmy pociągnąć tę wojnę przez następne dziesięć lat”. Mówiłem, że był szalony.

Twardziel #3: Eric Nicolson.
Znowu II WŚ. Jednakże tym razem mamy do czynienia z pilotem, który „walkę do ostatniego tchu” rozumiał bardzo dosłownie. Podczas rutynowego patrolu jego eskadra natknęła się na 3 bombowce wroga – łatwy cel. Nagle znikąd pojawił się niemiecki myśliwiec dziurawiąc samolot Erica Nicolsona celnym ostrzałem. I teraz uwaga. Nicolson oberwał otarcie w czoło i postrzał w stopę. Zalewająca mu oczy krew nie przeszkodziła w zauważeniu jednego, dosyć ważnego szczegółu: jego kokpit się palił. Jak każdy rozsądny człowiek, Eric zaczął się gramolić w stronę wyjścia (czytaj: na tył kokpitu skąd bezpiecznie można wyskoczyć). Gdy zauważył samolot, który odważył się do niego strzelać pan Nicolson się nie wahał: wrócił do palącego się kokpitu by zestrzelić drania. Chciałbym nadmienić, że szkło na wszystkich instrumentach w samolocie pod wpływem niesamowitego ciepła postanowiło zamienić się w popcorn i strzelać odłamkami w naszego dziarskiego pilota. Podsumowując: postrzelony w stopę, oślepiony przez krew i w płonącym samolocie Nicolson postanowił dać (nomen omen) popalić jego prześladowcy.

 


Spoko. Wyklepie się.













Wierzcie lub nie, ale udało mu się to. Rozwalił dziada, posłał go na dno kanału La Manche po czym wyskoczył z samolotu. To jeszcze nie koniec. Gościu był w takim szoku, że przypomniał sobie o otwarciu spadochronu dopiero 5,000 stóp niżej. Po wylądowaniu, ciężko poparzony pilot zauważył, że z dziur na sznurówki jego lewego buta tryska wesoło krew. Nie zapominajmy, że szkło na jego zegarku się stopiło (szybki fakt: szkło topi się w temperaturze 1500 °C).

Twardziel #4: Yogendra Singh Yadav
Dobra ten koleś był ultra twardzielem. Podczas wojny Indii z Pakistanem w 1999 roku jego oddział miał wspiąć się na Tygrysie Wzgórze by rozwalić tam trzy bunkry. Przez „wzgórze” rozumiem tutaj 30 metrową, pionową ścianę lodu, na którą Yadav wchodził jako pierwszy. W połowie drogi zaczął się ostrzał z karabinów i wyrzutni rakiet. Połowa oddziału zginęła a sam Yadav oberwał 3 razy, ale nie przestał się wspinać. Uparty gnojek. Gdy w końcu mu się udało dotrzeć na szczyt, jeden z bunkrów otworzył do niego ogień. Yadav niczym Neo z Matrixa, unikając kul biegł PROSTO na karabin, po czym wrzucił do środka granat, zabijając wszystkich siedzących wewnątrz. Yogendra rozejrzał się myśląc „co by tu porobić”, gdy ujrzał następny bunkier. Rzucił się w jego stronę, tym razem nie unikając kul lecz przyjmując je na klatę.


 

Wizja artysty.




















Wpadł do środka i zamordował całą czteroosobową obsługę gołymi rękoma. Dopiero w tym momencie reszta oddziału Yogendry dołączyła do walki i już praktycznie bez problemów zdobyli ostatni bunkier (wszyscy w środku zajęci byli robieniem pod siebie ze strachu). Wynik całej akcji? Jakieś 15 postrzałów, złamana noga i pęknięta ręka (mordowanie 4 uzbrojonych kolesi może mieć taki efekt). Aha… wspomniałem, że miał wtedy 19 lat?

To by było na tyle. Ciekawe czy któraś z moich czytelniczek wytrzymała aż do tego punktu? Znacie może podobne historie? Pytanie czy to są jeszcze ludzie czy może coś więcej? Chcielibyście więcej podobnych zestawień? Dajcie znać!

7 komentarzy:

  1. wytrzymała bo lubi filmy akcji ^^ a to były scenariusze filmowe prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kilka w Dragon Ballu widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podaję w wątpliwość istnienie tych kolesi. A, tak na poważnie to w sumie wszyscy tak naprawdę działali z zaskoczenia (bo kto by się spodziewał, że płonący samolot zacznie go gonić), tak więc mieli lekkie fory :P.

    Moja propozycja jest taka, abyś następnym razem napisał o jakiś twardzielkach. Dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też chcę o twardzielkach :P

    OdpowiedzUsuń
  5. @FeMalina: no właśnie nie były scenariusze:P

    @Jarosław: Dodać należy też, że wszyscy jechali na czystej adrenalinie, która daje kopa jak mało co :)

    @Oludzie: zatem poszukam coś o kobitkach i za jakiś czas wrzucę na bloga:)

    Chciałbym jeszcze też zaznaczyć, że pan Yogendra Yadav przeżył całą akcję :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Takich historii mniej lub bardziej spektakularnych jest sporo. Ostatnio słyszałem, o Polskim żołnierzu co to podczas kampanii wrześniowej rozwalił 3 czołgi z rusznicy przeciwpancernej, a jak mu się amunicja skończyła to na ostatni wbiegł i wystrzelał z pistoletu załogę przez otwarty właz (nie można być za pewnym siebie jeżdżąc czołgiem:/).Sama książka "Kompania Braci" też ma sporo mocnych akcji. Swoją drogą chyba polubiłeś tego Yogendra Yadav, bo już drugi raz o nim czytam na Twoim blogu (choć akcja jest tak spektakularna, że to się nie nudzi:)).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. A może tak dla odmiany artykuł o filmowych twardzielach? :)

    OdpowiedzUsuń